Drodzy Czytelnicy!

 

 

 

Niedawno opublikowałem tekst (UKRYCI… TŁO HISTORYCZNE), w którym przedstawiłem Państwu mój pogląd na motywy, które kierowały całym postępowaniem Adolfa Hitlera w temacie „WOJNA JAKO KONIECZNOŚĆ DLA RZESZY NIEMIECKIEJ” a niemalże wszyscy Państwo zarzuciliście mnie postami o dość jednoznacznym wydźwięku - że mylę się, że Hitler był nieukiem i tak zaawansowanego sposobu myślenia raczej sobą nie prezentował.

 

Czuję się w obowiązku odpowiedzieć na te zarzuty. W czym tkwi sedno sprawy i moja niemalże pewność, że mógł tak myśleć? W różnicach międzykulturowych i typowym dla Niemców podejściu do nauczania historii.

 

Nie będę, co oczywiste, pisać o „wybitnym” wykształceniu Hitlera, gdyż takowego nie posiadał, ba, nawet nie przystąpił do matury (choć klasę maturalną w gimnazjum w Steyr ukończył, zatem wykształcenie średnie niepełne posiadał, co pozwalało mu starać się o przyjęcie do Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu). Sam fakt ukończenia gimnazjum pozwala stwierdzić, że totalnym nieukiem bez wykształcenia Hitler nie był (w tamtej epoce zdecydowana większość kończyła na Grundschule czyli odpowiedniku polskiej podstawówki, po czym szła na naukę zawodu albo do pracy choćby w rolnictwie; tu żadne papiery zawodowe potrzebne nie były). Realschule czyli coś na kształt starszych klas podstawówki kończyło już znacznie mniej uczniów a gimnazjum, które dawało prawo do studiowania, było przywilejem dla nielicznych. Dziś oczywiście wykształcenie średnie bez matury w zasadzie niemalże się nie liczy, ale przypomnę Państwu, że w Polsce lat 50-tych i 60-tych ubiegłego stulecia ukończone liceum (nawet bez matury) otwierało przed ludźmi drogę do pracy w biurach i urzędach a dyplom ukończenia studiów wyższych mieli bardzo, ale to bardzo nieliczni.

 

Pamiętajmy wszyscy o tym – przed I wojną światową ukończone gimnazjum czyniło człowieka „wykształconym”. Skoro Hitler przez gimnazjum przebrnął, czegoś tam musiał się nauczyć. Choćby właśnie nieco szerszego spojrzenia na historię.

 

Mniej więcej w połowie XIX wieku w Monachium pojawiła się nowa metoda nauczania tego przedmiotu. Oczywiście w programie nauczania (i egzekwowanych obowiązkach) nie brakowało imion władców i istotnych w ich władaniu wydarzeń, szczególnie dat i przebiegu ważnych bitew, ale nacisk kładziono na zrozumienie okoliczności, które doprowadziły do takiego czy innego zdarzenia. Mówiąc prosto – nacisk kładziono na opanowanie i zrozumienie związków przyczynowo-skutkowych.

 

Podam nawet Państwu przykład. Jaki był cel wielowiekowej rozbudowy imperium rzymskiego? Nie chodziło o podbicie kolejnych ziem i ludzi. Chodziło o zmonopolizowanie handlu cyną, miedzią i brązem. Za wydobycie cyny czy miedzi - podatek. Sztaby znakowane przez rzymskich celników - za oznakowanie też podatek. Za przetopienie tych surowców w brąz i sprzedaż takichże oznakowanych sztabek - podatek, i to podwójny, bo sztabki składowano w magazynach celnych, więc jeszcze opłata składowa... W ten sposób Rzym pozyskiwał pieniądze na wdrażanie w życie idei „vis pacem para bellum”. Bo utrzymanie legionów kosztowało krocie! Kto nie wierzy, niech sięgnie po książkę Paula Hermanna „Siódma minęła, ósma przemija”. Autor nie odkrywał przysłowiowej Ameryki, co zarzucali mu krytycy; napisał dość zgrabnym i przystępnym językiem opowieść o odkrywcach będącą zarazem książką popularno-naukową łączącą wiedzę z zakresu historii, geografii oraz ekonomii. Takie spojrzenie nieco interdyscyplinarne…

 

Co ważne: taki sposób przedstawiania historii obowiązywał w Bawarii, Prusach (Wschodnich, ze Śląskiem) i Austrii. To zaś oznacza, że Hitler nie tylko mógł, ale wręcz musiał poznać tak właśnie rozumianą i przedstawianą historię z domieszką ekonomii.

 

Blisko dwa tysiąclecia - co się zmieniło? Otóż Rzymianom sen z oczu spędzały koszty utrzymania legionistów. Puklerz, tarcza, hełm czy miecz to były wydatki generalnie jednorazowe. Ale stacjonowanie w kosztownych pretoriach – warowniach, konie, wyżywienie oraz jedzenie, wino (tak, tak, właśnie wino – legionista spożywał do wieczornego posiłku dwa, może i trzy garnce wina, w przeliczeniu na nasze miary tak między 0,7 litra a litrem. Może nie było to wino z najwyższej półki, ale średniej klasy z pewnością!) i odprawa „emerytalna” (ziemia rolna z domem i niewolnikami) – to już były potężne koszty. Rzymianie, jeszcze w złotych latach Republiki skalkulowali sobie, że bez stałych, stabilnych i dużych wpływów podatkowych nie dadzą rady. Wpadli zatem na pomysł, że monopolizując handel brązem takie właśnie źródło dochodów zyskają. Stworzyli plan podbojów wszystkich terenów, na których wydobywano cynę i miedź lub produkowano brąz w znacznych ilościach. Plan, który skutecznie realizowali przez kilka stuleci!

 

Co zmieniło się do czasów Hitlera? Niemalże wszystko! Żołnierze i ich wyposażenie osobiste (mundur, buty) czy strawa kosztowali byle co. Koszary zbudował Cesarz, były. Ale technologia prowadzenia wojny zmieniła się absolutnie! Lotnictwo... Toż jeden samolot kosztował tyle, co roczne utrzymanie kompanii wojska. Czołg? Też krocie. Nowoczesna artyleria... Okręty na- i podwodne... Broń maszynowa... Coraz większy stopień technologicznego zaawansowania, coraz większa specjalizacja materiałowa... Skończyły się czasy, gdy byle kowal potrafił wykuć kompletne wyposażenie bojowe rycerza i jego ludzi. Większość elementów uzbrojenia powstawała w coraz to bardziej wąsko wyspecjalizowanych fabrykach a każdy detal produkcyjny chroniły patenty i prawa autorskie albo państwowy monopol... Obejmując urząd Kanclerza Rzeszy Adolf Hitler poznał te wszystkie zależności typu potrzeby państwa a możliwości budżetu Rzeszy. Co by nie powiedzieć, miał na stanowisku ministra finansów człowieka niezwykle uzdolnionego, jakim był Johann Ludwig Graf (hrabia) Schwerin von Krosigk. Absolwent uniwersytetów w Lozannie i Oksfordzie, doktor nauk prawniczych i ekonomicznych (doktorat obronił na Uniwersytecie w Halle), minister finansów w rządach Franza von Papena i Kurta Schleichera. Na prośbę prezydenta Paula von Hindenburga pozostał na stanowisku w rządzie Adolfa Hitlera, nie tylko do samego końca – już po śmierci Hitlera objął urząd Kanclerza Rzeszy (wprawdzie zgodnie z testamentem Führera następcą na Urzędzie Kanclerza Rzeszy miał być Goebbels, ale ten popełnił samobójstwo, zatem admirał Karl Dönitz, który z dniem 1 maja 1945 roku objął urząd Prezydenta Rzeszy miał wolną rękę w budowaniu nowego rządu). Można powiedzieć, że mając na podorędziu byłego kanclerza von Papena (w rządzie Hitlera był 1-szym Wicekanclerzem) oraz znakomitego w swoim fachu Lutza Schwerin von Krosigk, Adolf Hitler dość szybko musiał zrozumieć, że w rządzeniu państwem chęci to jedno, jednakże możliwości finansowe to drugie!

 

Z całą pewnością Hitler musiał z Lutzem Schwerinem von Krosigk mierzyć pieniądze na zamiary. Rozpoczął kosztowny plan robót publicznych (to nie wymagało wielkiej filozofii – Franklin Delano Roosevelt dokładnie to samo wdrożył w Stanach Zjednoczonych, wzorując się, o czy mało kto wspomina, na sowieckim planie 5-letnim na lata 1928-1933). Lutz, człowiek obyty w anglojęzycznych sferach ekonomii, przykładał amerykańskie (i sowieckie) działania do niemieckich możliwości, co potwierdza jego memorandum z sierpnia 1933 roku, w którym nakreślił drogę spełnienia obietnic Hitlera złożonych narodowi niemieckiego w przemówieniu radiowym z 1 lutego 1933 roku (czyli dzień po objęciu Urzędu Kanclerza Rzeszy; zapowiedział wówczas liczne zmiany natury ekonomicznej, obiecując Niemcom poprawę warunków życia, szczególnie klasy robotniczej i chłopstwa, ograniczenie bezrobocia, a także reformy finansów publicznych, w szczególności zwalczenie hiperinflacji). Pierwsze dwa lata swoich rządów Hitler z Lutzem poświęcili na walkę z oszustwami podatkowymi – okazało się bowiem, że w wielu „wielkich koncernach” tworzono nieuzasadnione koszty, dzięki którym właściciele zarabiali krocie (głównie we frankach szwajcarskich), natomiast bilanse firm pokazywały stratę (więc firmy nie płaciły podatku dochodowego). Mało kto wie, ale to właśnie w 1933 roku w Rzeszy wprowadzono jednolity „narzut na techniczny koszt wytworzenia”. Jeśli wytworzenie jakiegoś produktu (koszty materiałowe + płace robotników + amortyzacja urządzeń) kosztowało 100 Reichsmarek, przedsiębiorca mógł doliczyć nie więcej niż 10% tychże kosztów na „koszty ogólnozakładowe, płace zarządu etc.”. W ten sposób w bilansach wielu firm pojawił się ZYSK a w budżecie Rzeszy – znaczące wpływy.

 

Po zaledwie roku sytuacja budżetu Rzeszy poprawiła się na tyle, że rozpoczęto program robót publicznych. Dzięki temu Hitler ograniczył wydatki na sferę socjalną (przypomnę: to był cel nakreślony przez amerykańskich i brytyjskich eugeników, którzy wszelkie świadczenia na rzecz bezrobotnych, niepełnosprawnych czy umysłowo upośledzonych określali jako „bezproduktywne wyrzucanie pieniędzy w błoto” i zachęcali do „pozbywania się” tego balastu przez rozwinięte cywilizowane społeczeństwa – mówiąc wprost nawet do eutanazji tych ludzi; co ciekawe, amerykańscy sędziowie w Norymberdze uznali niemieckie ustawy "eugeniczne" za zbrodnicze, choć były one niemalże słowo w słowo wzorowane na amerykańskich ustawach...), rozdmuchując dzięki zamówieniom publicznym koniunkturę na produkcję stali, betonu i środków transportu. Do budżetu Rzeszy zaczęły płynąć dodatkowe podatki (od ludzi, którzy dostali pracę i od przemysłu, który wreszcie miał duże zamówienia i tym samym zyski) a koszty społeczne ponoszone przez Rzeszę zaczęły spadać. Budżet Rzeszy kierował się w stronę równowagi, ale to było zbyt mało, aby myśleć o zbrojeniach na wielką skalę (a zapowiedzią tego było wystąpienie Rzeszy z Ligi Narodów, co miało miejsce 13 października 1933 roku). W 1935 roku Hitler ostatecznie pokazał, że idzie w stronę wojny – 16 marca podjął decyzję o odrzuceniu ograniczeń wynikających z traktatu wersalskiego i przystąpił do budowy regularnej armii. Z lotnictwem, broniami pancernymi, ciężką artylerią. Oczywiście to nie było nic nowego - wszyscy politycy tamtej epoki wiedzieli, że zbrojeniami najlepiej buduje się koniunkturę gospodarczą (broń to towar, który ma jednego odbiorcę - armię!). Marzenia o wielkiej, doskonale uzbrojonej armii to jedno; możliwości jej zbudowania i wyposażenia – to drugie. Rozpoczynając wojnę z Polską Rzesza posiadała 61 dywizji, w tym jedynie 7 dywizji pancernych i 4 dywizje piechoty zmotoryzowanej (z czego wyposażenie 2 dywizji piechoty i 1 dywizji pancernej pochodziło ze zdobyczy w Czechach!). Resztę stanowiła piechota, a ta nie miała odgrywać kluczowego znaczenia w strategii Blitzkriegu, błyskawicznej wojny, w której o powodzeniu decydują szybkie zagony pancerne wspierane przez lotnictwo szturmowe. Sprzętu dla wojska brakowało, a nawet ten już posiadany jakością nie zachwycał. Podczas anschlussu Austrii w 1938 roku ponad 20% czołgów i tankietek zawiodło (psuły się, blokując drogi – trzeba je było spychać na pobocze a potem „zwozić” do warsztatów wojskowych w celu naprawy). Fachowcy od uzbrojenia pokazywali, że trzeba kupować „renomowane” zagraniczne silniki czy łożyska, albowiem inaczej wady sprzętowe położą się głębokim cieniem na możliwościach operacyjnych Wehrmachtu.

 

Anschluss Austrii był bardzo istotnym epizodem – wcześniej podobne sygnały płynęły z poligonów w Związku Radzieckim, gdzie Niemcy testowali lotnictwo i bronie pancerne. Czas naglił (przypomnę: na zjeździe partii bolszewickiej w 1934 roku zapadła decyzja o osiągnięciu stanu gotowości do sowieckiej agresji na zachód na wiosnę 1942 roku) a armia niemiecka była daleka od osiągnięcia stanu gotowości do zmierzenia się z Armią Czerwoną. Własne moce przerobowe niemieckiego przemysłu oraz stosowane rozwiązania techniczne i technologiczne były mniej niż zadowalające. Niemcy potrzebowały potencjału Europy, by móc zmierzyć się z Sowietami.

 

Hitler nie miał prawa choćby przypuszczać, że wszyscy sąsiedzi Niemiec dadzą mu prawo swobodnego dysponowania ich majątkiem gospodarczym na rzecz obrony Europy przed Sowietami i ich komunistyczną ideologią. Takiej opcji nie było. Przynajmniej nie w drodze pokojowych rozwiązań. „Wojna to polityka uprawiana innymi środkami”, jak napisał Clausewitz. Niemcy (Prusy a potem Rzesza) przez cały XIX wiek postępowały zgodnie z tą dewizą. Myślę, że ani Hitler ani nikt z jego rządu nie widział powodu, by w XX wieku postępować inaczej. Była konkretna potrzeba (walka z Sowietami), został opracowany plan (przygotować Rzeszę do pojedynku ze Związkiem Sowieckim). Miała to być „wojna na ogromną skalę” (wojna to pojedynek na ogromną skalę; też Clausewitz) a skoro potrzeba było użyć do tego zasobów Europy, to trzeba je zdobyć. „Cel uświęca środki”, jak napisał wcześniejszy o ponad cztery stulecia włoski (może raczej florencki) wojskowy i dyplomata Niccolo Macciavelli. On to wprawdzie napisał, ale tak przed nim jak i po nim wielu władców działało zgodnie z tą regułą.

 

Nie wiem, czy ów plan podboju Europy w celu obrony Niemiec przed sowietyzacją był autorstwa Hitlera. Być może ktoś podsunął mu takie rozwiązanie, choćby były kanclerz i wicekanclerz Franz von Papen, noszący w świecie międzynarodowej dyplomacji ksywę "diabeł w cylindrze". Ale z całą pewnością Hitler zrozumiał je i wdrożył do realizacji.

 

 

 

Macie Państwo rację pisząc, że w latach 30-tych kłamał i oszukiwał europejskich przywódców - tak było. Nie on pierwszy i nie ostatni. Jak powiedział Gajusz Juliusz Cezar „dyplomata to odważny człowiek, który jedzie w obce strony, by kłamać, mącić i knować dla dobra Rzymu!

 

Czy przez te ponad dwa tysiące lat, które minęły od śmierci Cezara, zmieniło się cokolwiek? Wystarczy posłuchać dyplomatów z Moskwy by mieć pewność, że ta akurat dewiza ma się nadzwyczaj dobrze!

 

 

 

 

 

Pozdrawiam wszystkich Czytelników,

 

 

 

Piotr H. „baron”