Drodzy Czytelnicy!

 

 

 

W tym tekście postanowiłem podzielić się z Państwem informacjami, które dotyczą zgłaszanych przez Was wątpliwości - czy aby nie przesadziłem, lokując początek właściwej akcji na przełomie lat 1942-43?

 

 

W opinii przynajmniej połowy spośród Państwa to zbyt wcześnie! Jednakże zdarzył się głos przeciwny, wskazujący, że to mogło rozpocząć się wcześniej, ba, nawet powinno a wręcz musiało.

 

 

Autorem tego głosu jest pan Les I., Anglik mieszkający we Wrocławiu. Starszy ode mnie o kilkanaście lat, ale nie to jest ważne. Otóż przez czterdzieści lat swojego zawodowego życia Les był żołnierzem w służbie Jej Królewskiej Mości Elżbiety II. Najczystszej krwi Brytyjczyk, któremu przyszło służyć choćby w więzieniu Spandau w Berlinie; był także w pierwszym rzucie brytyjskich wojsk lądujących na Falklandach podczas wojny z Argentyną w 1982 roku.

 

Les ocenił, że rok czy półtora to zbyt mało, aby przerzucić sto tysięcy ludzi z Hiszpanii do Argentyny, Urugwaju czy Brazylii. Skąd taki wniosek? Ano właśnie z wojny o Falklandy-Malwiny. Oto, co Les mi o tej sprawie powiedział (on sam wprawdzie polskiego nie zna, zatem draftu książki nie czytał, ale wielokrotnie rozmawialiśmy i znając ode mnie zarys książki i opracowany przeze mnie harmonogram skonfrontował moje pomysły ze swoim doświadczeniem).

 

Od chwili podniesienia kotwic w portach wschodniej Anglii do chwili, gdy ujrzeliśmy brzegi Falklandów, płynęliśmy sześć tygodni. Fakt, północno-wschodnie wybrzeża Hiszpanii są znacznie bliżej Ameryki Południowej, my wypłynęliśmy z portów wschodniej Anglii i Szkocji okrążając Wyspy i Irlandię (na moje pytanie, czemu tak, Les odpowiada bez zastanowienia: English Channel czyli po naszemu Kanał La Manche to balia, w której nawet i kilkuokrętowa flotylla zostanie zostanie namierzona przez sowieckich podwodniaków a nas było ponad setka okrętów bojowych i statków transportowych; bojowy konwój sformowaliśmy na wysokości Hebrydów i dopiero stamtąd popłynęliśmy pełną parą na południowy Atlantyk) ale też tamte statki, niezależnie od tego, czy płynęły samodzielnie czy w konwojach, musiały trzymać się z daleka od terytoriów brytyjskich. Jamajka czy Falklandy były wówczas stałymi bazami brytyjskiego lotnictwa morskiego, które dzień w dzień przepatrywało Atlantyk, kontrolując obszar sięgający wielu set mil od położonych na tychże wyspach baz lotniczych. A to sprawia, że płynące z Hiszpanii niemieckie statki musiały nadkładać drogi, aby nie znaleźć się w zasięgu wzroku angielskich pilotów. To po pierwsze.

 

A po drugie: tych statków musiało być więcej, znacznie więcej. Na Falklandy płynęła cała masa okrętów. Niby transportowce były duże, ale pod pokładami było nas nie więcej niż trzystu, może czterystu chłopa na okręt. Gdyby się uprzeć, to pewnie i z tysiąc by weszło – tak było na statkach typu „liberty” podczas lądowania w Normandii, ale wtedy do pokonania był dystans jakichś stu, może stu dwudziestu mil (w przeliczeniu na nasze miary: tak do dwustu kilometrów), czyli w praktyce jedna noc. To co innego niż transport żołnierzy na duże odległości, bo nie tylko ludzi trzeba załadować. Broń osobista, drużynowa, środki transportu wraz z paliwem a przede wszystkim jedzenie i WODA! Jedzenie to jakieś pięć, może sześć funtów (czyli tak do trzech kilogramów) na głowę dziennie, ale woda to dużo, dużo większe ilości. Do picia, do kąpieli, w ubikacjach... Nawet jeśli ją racjonować to i tak nie da się zejść poniżej kilkudziesięciu litrów na głowę dziennie. Przy czterech tygodniach podróży to tylko półtorej tony na człowieka. Z tymi dodatkami typu żarcie, broń, amunicja i środki transportu to daje dwie tony na głowę.

 

Les podsumował całość problemu z iście angielską flegmą: „Nie wierzę, aby Niemcy załadowali na jeden statek więcej ludzi ze sprzętem i zaopatrzeniem niż my płynąc na Falklandy. Czterystu ludzi pod pokładem to max!” Choć i w to powątpiewał, gdyż dziesięciotysięczniki typu „liberty” były na tamte czasy dość sporymi jednostkami. Les, który z Royal Navy pływał od Hongkongu po graniczące z Arktyką ziemie północnej Kanady i o okrętach transportowych wie bardzo dużo stwierdził, że najpopularniejszym rozmiarem tanich transportowców w tamtym czasie były statki o połowę mniejsze, takie po 5, góra 6 tys. BRT.

 

 

 

Czyli co najmniej dwieście pięćdziesiąt (ale raczej nawet dwa razy tyle) rejsów tam i z powrotem, aby przewieźć sto tysięcy głów! Jak to zmieścić w dość ograniczonym czasie? Po prostu wynajęto i przerobiono więcej statków! Złota Niemcom nie brakowało; wszak rabowali, co mogli w całej niemalże Europie.

 

 

 

Szanuję wiedzę Lesa - mówi to, co wynika z jego osobistego doświadczenia!

 

 

 

Z drugiej strony wiem, że nawet tak cwany jak Reinhard Heydrich człowiek potrzebował kilku miesięcy, by tak wielką operację zaplanować i doprowadzić do etapu wdrożenia. Ale nie uznaję tego za niemożliwe. Przygotowanie zbrodniczego planu wymordowania Żydów - Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej w Europie zajęło mu, a niby miał do dyspozycji Reichssicherheitshauptamt - Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy, pół roku. Ogólną dyrektywę w tej sprawie wydał Göring w lipcu 1941 roku, powierzając jej wykonanie Heydrichowi jako szefowi RSHA  - nie, nie mylę się. Proszę pamiętać, że Göring był także Ministrem Spraw Wewnętrznych i podlegały mu wszystkie służby policyjne Rzeszy Niemieckiej. Himmler był „tylko” Reichsführerem SS, mógł wydawać rozkazy jednostkom policji SS, żandarmerii SS i wszystkim innym formacjom SS jako takiej; miał, co oczywiste, wpływy w RSHA, RuSHA (Główny Urząd Rasy i Osadnictwa SS; niem. Rasse- und Siedlungshauptamt) czy innych „głównych urzędach SS do spraw takich czy innych”, jednakże formalnie nie on a Göring wydawał polecenia kierownictwu RSHA, policji i Gestapo.Oczywiście wiem, że RSHA było jednym z 12 głównych urzędów SS, ale trzeba też pamiętać, jak powstało! Otóż ustawą Reichstagu z 1936 roku włączono Ordnungspolizei (policję porządkową) i Kriminalpolizei (policję kryminalną) do SD (Sicherheistdienst, służba bezpieczeństwa) i ulokowano ten połączony pion policyjno-śledczy w RSHA, nadając uprawnienia w zakresie powoływania kierownictwa urzędu, kontroli i określania budżetu oraz etatyzacji ministrowi spraw wewnętrznych.

 

Dyrektywa Göringa była na tyle „szczególna”, że w bardzo niewielkim zespole Heydrich, Adolf Eichmann i Heinrich „Gestapo” Müller w największej tajemnicy przygotowywali „rozwiązanie”. Pół roku, tyle upłynęło do czasu konferencji w Wannsee (20 stycznia 1942 r.), podczas której w ciągu raptem niecałych dwóch godzin dopracowano szkic trójki Heydrich-Eichmann-Müller i zatwierdzono plan „Ostatecznego Rozwiązania Kwestii Żydowskiej w Europie”, wydając tym samym wyrok śmierci na wszystkich członków żydowskiej diaspory w opanowanych przez Niemcy częściach Europy!

 

W tej sprawie Heydrich także mógł mieć raptem kilku ludzi do pomocy; różnica polegała na tym, że od czerwca 1942 roku oficjalnie był martwy, zatem musiał pracować w absolutnej tajemnicy, w ukryciu. Do tego musiał wyłączyć że sprawy wielu wpływowych ludzi - Göringa, Speera, Bormanna, Canarisa czy Schellenberga. Jednakże, co potwierdza historia opracowania „Ostatecznego Rozwiązania”, praca w tajemnicy, ba, nawet w ukryciu, nie była dla Heydricha problemem.

 

 

 

Jest jeszcze jedna okoliczność, która nakazuje mi trzymać się mojego scenariusza - gdyby Niemcy byli ostatecznie dogadani z Amerykanami znacząco wcześniej, nie siadaliby do rozmów z Sowietami w Kirowogradzie w marcu 1943-go!

 

 

 

Tu chciałbym zapowiedzieć, że niebawem napiszę o owych marcowych negocjacjach Mołotowa z von Ribbentropem; kilka osób zresztą dopytywało się o sprawę, bo bardzo mało znana.

 

 

 

Pozdrawiam wszystkich moich Czytelników,

 

 

 

Piotr H. „baron”