Drodzy Czytelnicy!

 

W jednym z poprzednich komentarzy do Państwa recenzji i pytań zapowiedziałem temat sowiecko-hitlerowskich negocjacji w Kirowogradzie. Temat w zasadzie bardzo mało znany. Jeśli już ktoś o nim pisze, pada nieokreślona dość data: czerwiec 1943 roku. I to, oczywiście, niektórzy z Państwa podnieśli wskazując, że błędnie lokuję początek tych negocjacji na pierwszą połowę marca tegoż 43-go.

 

Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że oparłem się na jednym jedynym i w dodatku absolutnie prywatnym źródle, jednakże w mojej ocenie bardzo, ale to bardzo wiarygodnym.

 

Pan Baron Nicolaus von Below wspomniał jedynie, że po przylocie do Wolfschanze, 12 marca 1943 roku, Hitler był bardzo podekscytowany i czekał na wiadomości od ministra von Ribbentropa, choć on (von Below) nie wiedział, o co chodzi. Ale innym razem, gdy rozmawialiśmy o antyhitlerowskiej opozycji i niemieckich rozmowach z Aliantami a w rozmowie uczestniczył także pułkownik profesor Wolfgang hrabia (Graf) von Websky, właśnie Pan Profesor wspomniał o tym, że najważniejsze były jednak te mniej lub bardziej nieoficjalne rozmowy, jak choćby te (do dziś owiane tajemnicą) rozmowy w Kirowogradzie.

 

Do tego tematu wróciłem czas jakiś później, gdy odwiedziłem profesora w jego Haus der schlesischen Künstler (Domu Śląskich Twórców). Pan profesor von Websky opowiedział mi wówczas o dość dziwnym epizodzie, którego był naocznym świadkiem w pierwszych dniach marca 1943 roku. Był wówczas dowódcą samodzielnego batalionu inżynieryjno-saperskiego wchodzącego w skład 137 Pułku Łączności (Fernmelderegiment), który obsługiwał dość znaczny obszar, od Dniepropietrowska i Zaporoża po leżący u przedpoli Krymu Chersoń. Otrzymał wówczas  od feldmarszałka Ericha von Mansteina rozkaz pilnego stawienia się, lecz nie do jego siedziby w  Zaporożu, z którego feldmarszałek kierował tzw. operacją doniecką i trzecią bitwą o Charków, ale do Kirowogradu. Naturalnie poleciał (jego batalion miał kilka własnych samolotów transportowych do dyspozycji). Ku jego zaskoczeniu w sztabie czekali na niego cywile z Berlina, ale został wcześniej uprzedzony przez sztab feldmarszałka Mansteina, że to ważne persony i musi bardzo skrupulatnie wykonać ich polecenia, które ma traktować jak rozkazy samego feldmarszałka.

 

Owymi gośćmi „specjalnego formatu” byli: dyrektor departamentu prawnego doktor Wilhelm Kritzinger z Urzędu Kancelarii Rzeszy oraz sekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rzeszy Martin Luther.

 

Dopytałem, kto zacz.

 

Wilhelm Kritzinger był szarą eminencją w Kancelarii Rzeszy. Bez jego parafy nikt nie miał prawa przedłożyć do podpisu Hitlera jakiegokolwiek dokumentu. Weryfikował także projekty ustaw, rozporządzeń, okólników jak i traktatów międzynarodowych. Lata później dowiedziałem się, że był głównym autorem ustawy o środkach samoobrony państwa (Gesetz über Maßnahmen der Staatsnotwehr z 3 lipca 1934 r.; wprawdzie uchwalona już post factum, lecz nadano jej moc wsteczną. Ta ustawa sankcjonowała, wręcz uznawała za legalną i niezbędną rozprawę z przeciwnikami Hitlera podczas tzw. Nocy Długich Noży), norymberskich ustaw (1935) o obywatelstwie Rzeszy (Reichsbürgergesetz) oraz o ochronie krwi niemieckiej i niemieckiej czci (das Gesetz zum Schutze des deutschen Blutes und der deutschen Ehre). W styczniu 1942 roku był uczestnikiem Konferencji w Wannsee, podczas której zapadła decyzja o wymordowaniu europejskich Żydów – to ostatnie nie dziwi, biorąc pod uwagę, że mówimy o człowieku, który przez blisko 3 lata tworzył całokształt ustaw norymberskich definiując, kto jest Żydem, pół-Żydem, ćwierć-Żydem, mieszańcem, kto podlega wyłączeniu z praw obywatelskich, ochrony jego własności itd…

 

Martin Luther był sekretarzem stanu czyli wiceministrem u Ribbentropa. Traktaty podpisywał wprawdzie jego szef, ale Luther był cenionym negocjatorem. Zanim jego szef (Konstantin von Neurath a po nim Joachim von Ribbentrop) przybył na oficjalne spotkanie, Luther prowadził wszelkie możliwe przygotowania. Ustalał plan spotkania (Niemcy bez tzw. agendy nie potrafią funkcjonować…), plan „rozmieszczenia gości przy stole” (ależ tak! To przecież dyplomacja – pozycja przy stole to odzwierciedlenie oficjalnej rangi każdego uczestnika negocjacji), opracowywał dla swojego szefa przemówienia wstępne i dbał o to, aby każde zdanie protokołu było „odpowiednio sformułowane”. Co powinno być, zdaniem Luthera, absolutnie doprecyzowane – było. Ale niektóre treści musiały być „zawoalowane”, jakby spowite mgiełką niedomówień i wieloznaczności – wówczas Luther dbał o to, aby takie były! To on opracował, do spółki z Kritzingerem, ostateczną treść traktatu Ribbentrop - Mołotowa czy treść traktatu o granicy między Rzeszą Niemiecką a Związkiem Radzieckim z 3 października 1939 roku. Także i on był  uczestnikiem Konferencji w Wannsee...

 

Żądania obu berlińskich szych wydawały się proste - przygotować lokalne lotnisko do przyjęcia bardzo ważnej zagranicznej delegacji. Proste? Dla dowódcy batalionu saperów powinno być bardzo proste, ale... No właśnie, to jest właśnie to! Profesor von Websky wspomniał, że tego cholernego, zbitego i zmrożonego śniegu było dobrze ponad pół metra, mróz, i to w najcieplejszych południowych chwilach, poniżej minus dziesięć, a panowie życzyli sobie uprzątnięcia śniegu, postawienia masztów na flagi i zbudowania drewnianych podestów, na których zostaną rozłożone reprezentacyjne dywany...

 

Co do aury - nie wątpię, że profesor von Websky opisał ją dość wiernie. W podobny sposób opisał pogodę z początku marca tegoż 1943 roku sędzia Johannes Goldsche, szef Wehrmacht-Untersuchungsstelle, niemieckiej naczelnej prokuratury. wojskowej, której oficerowie właśnie wtedy pojawili się w Smoleńsku (w sztabie feldmarszałka von Klugego) i w Katyniu z rozkazem rozpoczęcia śledztwa w sprawie mordu na polskich oficerach.

 

Biorąc pod uwagę opis pogody trudno wątpić, że mówimy o zimie a nie o czerwcu, kiedy w naszej części Europy po śniegu i mrozie śladu nie ma. Specjalnie wspominam o czerwcu, albowiem bardzo nieliczne źródła właśnie na czerwiec lokują niemiecko-sowieckie negocjacje w Kirowogradzie. Jestem zdania, że tak, że w czerwcu takie negocjacje także były. Zapewne podczas pierwszego marcowego spotkania taki termin został ustalony.

 

Równie ciekawy był ciąg dalszy, którego świadkiem był właśnie Pan Profesor. Otóż do tegoż Kirowogradu przylecieli sowieccy żołnierze pod dowództwem (wówczas jeszcze) pułkownika Sierogina. (W to wspomnienie absolutnie wierzę, albowiem profesor von Websky dodał, że z Sieroginem spotkał się dwa lata później, już jako jeniec, gdzieś w połowie czerwca 1945 roku. Sierogin zwołał wówczas wszystkich wyższych oficerów i generałów, po czym oświadczył krótko, że ruszają pieszo spod czeskiej Pragi na Syberię. 40 kilometrów dziennie! Maruderzy i wszyscy, którzy nie będą w stanie maszerować w kolumnie - kula w łeb albo bagnet między żebra. Ze stu tysięcy niemieckich jeńców wojennych, którzy wyszli spod Pragi, morderczej drogi nie przeżył co trzeci... No cóż, takiego sowieckiego oficera trudno zapomnieć.) Co było jeszcze ciekawsze – Sieroginowi i jego ludziom przydzielono specjalną eskortę, która dowiozła ich do opróżnionej twierdzy Św. Elżbiety. Niemcy dowozili rosyjskim żołnierzom opał, ale wszystko inne Sowieci dostarczali do Kirowogradu samolotami. Do tych skrzyń żaden z Niemców nie mógł się nawet zbliżyć!

 

Sierogin dołożył wtedy Profesorowi von Websky’emu pracy - uznał bowiem, że na takim mrozie orkiestra nie odegra hymnów bez fałszu, zatem z Moskwy przyleciała płyta z hymnem sowieckim i patefon a żołnierze von Websky’ego musieli montować dodatkowe maszty na głośniki. Jak pan profesor von Websky wspominał, 9-go albo 10-go marca zrobili wszystko, czego od nich wymagano a Luther, w mocno nieoględnych słowach, kazał im się wynosić. Oczywiście nie dyskutowali! Byli w trakcie pakowania swojego wyposażenia do samolotu, gdy wylądowała maszyna z ministrem Ribbentropem.

 

Wprawdzie sam profesor von Websky tego nie powiedział, ale wniosek łatwo wyciągnąć. Minister von Ribbentrop nie spotykałby się z jakimś sowieckim urzędnikiem "nieodpowiedniej rangi dyplomatycznej". Mógł przylecieć tylko na spotkanie z Mołotowem!

 

Dlaczego akurat wtedy? Wystarczy spojrzeć na mapę ówczesnych frontów. Alianci wylądowali w Afryce Północnej i zmusili Niemców do odwrotu, jednakże o wygranej mowy nie było. Pod koniec stycznia 1943 roku feldmarszałek Ervin Rommel rozpoczął natarcie na brytyjsko-amerykańskie siły inwazyjne pod dowództwem amerykańskiego generała Kennetha Anderssona. Niemcy zostali wprawdzie zatrzymani 22 lutego, ale do ich pokonania było jeszcze bardzo, bardzo daleko.

 

W obozie Aliantów wcale nie było wówczas zgodności, co dalej. Po zamordowaniu przez ludzi de Gaulle’a dowódcy francuskich wojsk w Afryce, admirała Darlana, Francuzi toczyli ostre spory wewnętrzne. Nowy dowódca ich sił w Afryce, Henri Giraud, obstawał przy tym, aby siły inwazyjne zapewniły Francji skuteczne panowanie nad jej zamorskimi posiadłościami w Afryce (Giraud był zwolennikiem oficjalnego rządu Republiki Francuskiej i uważał de Gaulle’a za uzurpatora; zresztą wypominał mu współudział Wolnych Francuzów w atakach na porty francuskiej floty wojennej w Afryce, co doprowadziło do samozatopienia niemalże wszystkich francuskich okrętów wojennych). Brytyjczycy doskonale rozumieli Girauda – sami mieli swoje bardzo ważne interesy w Afryce, jak choćby ochronę Kanału Sueskiego w Egipcie, ale Amerykanie, a szczególnie Eisenhower z Pattonem trzymali się wprost słów Roosevelta, który miał ponoć tuż pod koniec konferencji w Casablance stwierdzić, że Stany Zjednoczone nie po to przeżyły Wojnę Secesyjną i zniosły niewolnictwo, aby teraz walczyć o utrzymanie takiego właśnie quasi-niewolniczego systemu, jaki Francja z Anglią chciały utrzymać w ich koloniach, w Afryce i nie tylko tam. Cele polityczne spójne zatem nie były. Co zaś do celów militarnych – oczywiście wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że prędzej czy później niemiecki Afrikakorps w Tunezji skapituluje (ostatecznie poddał się w maju), jednakże nie było zgodności, co dalej. Churchill naciskał na inwazję na Europę od strony Morza Śródziemnego – chciał utrzymać brytyjskie wpływy w Jugosławii i Grecji. Eisenhower był wobec tych planów sceptyczny. Wiedząc, w jak trudnym terenie prowadzone byłyby działania wojenne, nie widział szans na dotarcie do Niemiec. Zablokowanie wąskich, górskich dróg przez znacznie słabsze liczebnie niemieckie jednostki skutkowałoby olbrzymimi stratami przy likwidacji kolejnych punktów oporu. Czas pokazał, że miał rację – wojska alianckie, które wylądowały we Włoszech, utknęły tam do 2 maja 1945 roku. Dopiero kapitulacja Niemców pozwoliła im na pójście na północ, ale to było zbyt późno - Francja była już wyzwolona, Austria - zajęta przez Sowietów. Miał rację Eisenhower stwierdzając, że operacja we Włoszech to był stracony czas!

 

Stalin miał swoje powody do rozpoczęcia negocjacji. Wiedział, jak przebiegały rozmowy w Casablance (Giraud informował o ich przebiegu marszałka Petaine'a a ten - Niemców. Sowieci tymczasem dostawali z Bletchley Park, gdzie funkcjonowali ich szpiedzy, wszystko to, co Brytyjczycy rozszyfrowywali w ramach operacji ULTRA). Casablanca to nie były negocjacje równorzędnych partnerów - tam rozmowy toczyły się pod dyktando USA! Prezydent Roosevelt miał tam powiedzieć, że albo Churchill akceptuje stanowisko Stanów Zjednoczonych, albo USA rozpoczną rozmowy z Niemcami, gdyż „on (Roosevelt) traktuje Kanclerza Niemiec Adolfa Hitlera równie poważnie jak premiera rządu Jego Królewskiej Mości”. Gdyby tak się stało, wszystkie ustalenia, jakie miał z Churchillem brały w łeb! W tej sytuacji musiał rozważyć, czy nie opłaca mu się zawrzeć z Niemcami choćby zawieszenia broni albo pokoju, z granicą… może wzdłuż dawnej granicy między ZSRR a Polską, choć oczywiście korzystniejsza byłaby ta uzgodniona traktatem z 3 października 1939 roku.

 

Stalin miał oczywiście świadomość, że Niemcy są znacznie słabsi, niż latem 1941 roku. Kapitulacja Stalingradu oraz coraz trudniejsza sytuacja Afrikakorps mówiły mu, że może zwyciężyć nie oglądając się na Brytyjczyków i Amerykanów. Z drugiej jednak strony Niemcy właśnie rozpoczęli zimowe natarcie na odcinku charkowskim. Ponownie zdobyli Charków i umacniali się w środkowej części frontu, wycofując jednocześnie wojska z podnóży Kaukazu i Krymu. Musiał mieć świadomość, że jeśli dość szybko nie powstanie front zachodni we Francji, będzie płacić ogromnymi stratami w ludziach za każde, choćby kilkudziesięciokilometrowe  odrzucenie Niemców na zachód.

 

Hitler nie był jeszcze po słowie z Rooseveltem, zatem wyłączenie z wojny najgroźniejszego przeciwnika, choćby na jakiś czas, dawało Rzeszy szansę na przebudowę sprzętową wojska i przygotowanie potężnie rozbudowanych linii obronnych. Wprawdzie po Stalingradzie niemieccy przywódcy wiedzieli, że Stalin poświęci choćby i milion żołnierzy na przełamanie takich pozycji obronnych i ostatecznie ruszy na zachód, ale negocjacje, choćby i przeciągające się, z niepewnym wynikiem, dawały im to, czego na przełomie zimy i wiosny 1943 roku potrzebowali najbardziej – czas. Mieli bowiem w zanadrzu nowinki techniczne. W 1942 roku pozytywnie przez testy przeszedł prototyp czołgu średniego Panzerkampfwagen V Panther (Sd.Kfz.171) popularnie zwanego „panterą”, który na froncie wschodnim miał zastąpić czołgi typu Panzerkampfwagen VI (SdKfz 181) czyli „tygrysy” – wprawdzie ten model nie obawiał się starcia z rosyjskimi T-34, jednakże był zbyt ciężki jak na błota i bezdroża Rosji.

 

W powietrzu też wiele miało się zmienić – w fazie testów (i przeciągających się zmian konstrukcyjnych) był pierwszy odrzutowy samolot bojowy – messerschmitt 262 Schwalbe (jaskółka). Zbyt szybki, by jakakolwiek nieprzyjacielska maszyna dała radę dopaść go od tyłu i zestrzelić.

 

W międzyczasie Hitler wysłał specyficzną wiadomość Amerykanom – 14 listopada 1942 roku wydał rozkaz zajęcia tzw. Republiki Vichy, pod pretekstem obrony południowej Francji przed możliwą inwazją amerykańską i stopniowo przerzucał w rejon Lazurowego Wybrzeża jednostki górskie doskonale przygotowane do stawiania oporu w takim właśnie terenie. Zatem jeszcze przed Casablancą dowództwo wojsk USA wiedziało, że tamtędy do Europy nie wkroczy!

 

Jakie mogły być wyjściowe stanowiska stron? Nie wiemy tego i prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy, ale pogdybać można. Stalin z pewnością żądał przywrócenia granicy do kształtu uzgodnionego w październiku 1939 roku. Hitler obstawał za pokojem lub zawieszeniem broni z granicą między Rzeszą a ZSRR według aktualnego przebiegu linii walk. Było nie było, Hitler trzymał Sowietów na przynajmniej tysiąc kilometrów od tamtej właśnie niemiecko-sowieckiej granicy. Różnice nie do pogodzenia.

 

Zatem dlaczego w tymże samym Kirowogradzie doszło do ponownego spotkania Mołotowa z Ribbentropem w czerwcu 1943 roku? O ile tamte rokowania miały miejsce, gdyż tylko nieliczne opracowania historyczne o nich napomykają i to raczej w kategorii „niepotwierdzonych zdarzeń”? Najbardziej prosta odpowiedź brzmi: ponieważ tak umówiono się w marcu. Poza tym, co równie oczywiste, strony chciały mieć pewność, że przeciwnik nie skruszał, że nadal będzie obstawał przy swoim. Mogły sobie na to pozwolić.

 

Stalin mógł być twardszy niż w marcu. Dyplomatyczne rozmowy na szczeblu ministrów spraw zagranicznych (a na samym początku - pracowników służb dyplomatycznych nieco niższej rangi) rozpoczęły się w kwietniu. Mołotow i jego ludzie omawiali już z Amerykanami kwestie spotkania z Rooseveltem, ilość dwustronnych spotkań amerykańsko-sowieckich, tak w Waszyngtonie jak i w Moskwie, jeśli wierzyć księdze spotkań dyplomatycznych Departamentu Stanu USA, była imponująca. Tydzień w tydzień! Wprawdzie dopiero w listopadzie w Teheranie siedli obok siebie Stalin, Roosevelt i Churchill, ale w zasadzie to był doskonale wyreżyserowany spektakl dla prasy. Stanowiska były już znane, przemówienia i oczekiwania stron - także, większość spraw zasadniczych i najważniejsze szczegóły - uzgodnione. Jeśli sami szefowie mieli cokolwiek nowego do przekazania, były to raczej mało szczegóły natury technicznej - na ile zdolności produkcyjne i budżet pozwalają podjąć takie czy inne działanie. 

W czerwcu Stalin miał już niemalże pewność, że Amerykanie zgodzą się na jego żądania terytorialne i polityczne, zatem dostanie wszystko to, co przed rokiem obiecał mu Churchill. Dostawał przedwojenne Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej, wszystkie państwa nadbałtyckie (Litwę, Łotwę i Estonię), ba, nawet miał przyobiecany kawałek z niemieckiego tortu! Polsce i innym krajom Europy Środkowej leżącym na wschód od Niemiec mógł narzucać władzę - ta część Europy miała na długie lata stać się strefą wpływów sowieckich.

 

Hitler też mógł obstawać twardo przy swoim. Zdążył porozumieć się z Rooseveltem co do przyszłości Niemiec. Z jednej strony zgodził się na podział Niemiec, tak jak dyplomacja USA chciała to uczynić po pierwszej wojnie światowej. Ta bogatsza część Niemiec od Renu do Łaby miała znaleźć się pod opieką USA. Oczywiście wizja zajęcia wschodnich części Niemiec przez Sowietów niezbyt mu się podobała, ale wyrażając na to zgodę wpisywał się w transakcję, którą Stalin zawarł z Churchillem. To też było ważne – spowalniał Stalina i marsz Armii Czerwonej na zachód. Dlaczego? Po co Stalin miał się spieszyć, skoro wiedział, co dostanie i miał gwarancję Amerykanów, że z ich strony żadnych obiekcji nie będzie? Niemiecka natura „oszczędności” i polityczny instynkt kazały Hitlerowi słusznie przewidzieć, że Stalin nie będzie już tak szafować życiem żołnierzy, że będzie uderzać, ale tylko wówczas, gdy zgromadzi odpowiednie siły wraz z zapasami. I nie zapominajmy przy tym, że poprzez pośredników Hitler miał już porozumienie z Rooseveltem. Zyskał dla siebie i dość sporej świty gwarancję nietykalności wraz z możliwością opuszczenia Europy. Przeciąganie negocjacji było mu zatem jak najbardziej na rękę – dawał Amerykanom czas na przygotowanie się do inwazji na Francję i późniejsze zajęcie Niemiec, do uzgodnionej amerykańsko-sowieckiej linii demarkacyjnej.

 

Kwestia zrozumienia postawy Sowietów w Kirowogradzie ma także istotne znaczenie dla spraw polskich. Stalin miał już pewność, że dostaje od USA i Wielkiej Brytanii swoistą "carte blanche" na to wszystko, co będzie robić w Polsce - tu nie chodziło bowiem li tylko o zajęcie mniej więcej 1/3 przedwojennego obszaru Polski. Chodziło o ustanowienie dla Polski jako "oficjalnie niepodległego państwa" władzy, która będzie absolutnie posłuszna Moskwie. W marcu Stalin nie wiedział jeszcze, jak będzie. Od grudnia rozmawiał z pułkownikiem Berlingiem (oczywiście poza kurtuazyjnym spotkaniem Stalin - Berling dalsze rozmowy prowadził ktoś znacznie niżej postawiony w sowieckiej hierarchii) na temat sformowania polskich oddziałów wojskowych. Mniej więcej w tym samym czasie (styczeń-luty 1943) wezwał do Moskwy działaczkę komunistyczną Wandę Wasilewską i zlecił jej utworzenie organizacji przebywających w ZSRR polskich komunistów. Wasilewska wraz z mężem, ukraińskim pisarzem Ołeksandrem Kornijczukiem, podjęli się tego zadania.

W maju 1943 roku w Sielcach nad Oką rozpoczęto formowanie pierwszej podległej Moskwie polskiej jednostki wojskowej - 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Pod koniec maja Berling (podpisujący się już jako generał (z mianowania Stalina! A jakie prawo miał Stalin do awansowania lub degradowania polskich oficerów, tego nie wiem.) zameldował Moskwie o skompletowaniu etatowego stanu osobowego dywizji (16 tysięcy żołnierzy, choć przy dotkliwych brakach w kadrze oficerskiej i podoficerskiej).

9 czerwca 1943 roku odbył się "zjazd założycielski" (piszę w cudzysłowie, gdyż uczestnicy tego zjazdu byli wcześniej prześwietleni NKWD i zaaprobowani przez ludzi Stalina; funkcje, które mieli objąć także zostały zatwierdzone przez Moskwę) Związku Patriotów Polskich, organizacji, która dała sobie prawo zorganizowania władzy państwowej w przyszłej Polsce i która, a priori, zaakceptowała zmianę wschodniej granicy Polski według żądań Stalina.

W połowie czerwca Stalin miał w ręku potrzebne mu asy.

Stosunki dyplomatyczne pomiędzy Moskwą a rządem RP na uchodźstwie zostały zerwane. Stalin już nie musi oglądać się na stanowisko premiera Sikorskiego czy prezydenta Raczkiewicza. Wie, że Churchill zmusi ich do posłuszeństwa albo sprawi, że ich stanowisko będzie w światowej dyplomacji uznane jako "nieprawomocne, wręcz anarchistyczne i szkodliwe z perspektywy walki z III Rzeszą".

W zamian Stalin ma Związek Patriotów Polskich, który przedstawia światu dość logicznie brzmiącą ideę, że skoro tylko ZSRR i jego Armia Czerwona są w stanie wyrzucić Niemców z Polski, to wojsko polskie powinno iść razem z Sowietami, a nie przebywać w Palestynie czy Afryce... I że ZPP współpracuje z towarzyszem Stalinem przy formowaniu takiego wojska w ZSRR. Przekładając to z polskiego na nasze to mało zawoalowana informacja, że pan Sikorski oraz Polskie Siły Zbrojne są już zbędne... A jeszcze bardziej dosadnie, że Stalin ma już przyszłe i posłuszne mu władze Polski oraz wojsko, które będzie dbało o to, by nikt tej władzy nie obalił.

Dlaczego Stalin w ogóle myślał o utworzeniu "niepodległej" Polski a nie zamienieniu jej w kolejną republikę rad? W lutym 1943 roku Francja (ta legalna, znana pod nazwą Republika Vichy) zażądała od rządu polskiego w Londynie zwrotu długu w wysokości 500 milionów franków. W złocie! Tak, to nie pomyłka. W 1937 roku Republika Francuska uruchomiła dla Polski kredyt w wysokości 1.250 mln franków - umowa kredytowa przewidywała, że pierwsza rata (owe 500 mln) zostanie spłacona w styczniu 1943 roku. Do tych zobowiązań dochodził kredyt udzielony Polsce przez Wielką Brytanię, wówczas zbliżający się do kwoty 100 mln funtów (w 1946 roku Brytyjczycy podsumowali udzielone Polsce kredyty na 155,5 mln funtów - część umorzyli a co do części zawarli porozumienie z rządem warszawskim o spłacie w 15 rocznych ratach!). Trudno się zatem dziwić, że Stalinowi nie uśmiechało się włączanie Polski do ZSRR i przejmowanie obowiązku spłaty zaciągniętych przez nią kredytów (a przecież do spłaty były też przedwojenne obligacje obronne, tak chętnie kupowane przez Polonię z USA - to także byłoby do spłaty i istotnie, aż do lat 60-tych trwało wykupowanie tych obligacji przez PRL).

 

Jeśli było coś, co spędzało Stalinowi sen z oczu, to kwestia Armii Krajowej. Wprawdzie jej siła bojowa znacząca nie była (z uwagi na dotkliwe w wyposażeniu w broń i amunicję), jednakże siła kadrowa, sięgająca blisko 400 tysięcy ludzi, mogła być dla jego planów groźna. Stalin wiedział bowiem, że trwają zrzuty broni i amunicji z Wielkiej Brytanii dla polskiej partyzantki, ponadto Polacy skupują broń. Od Niemców, Włochów, Łotyszy, hiwisów (Rosjan, Ukraińców i Białorusinów w służbie niemieckiej). Poza tym Polacy pokazali w 1939 roku, iż są w stanie podjąć walkę ze znacznie silniejszym i lepiej uzbrojonym przeciwnikiem (pokazywali to zresztą na wszystkich teatrach II wojny światowej). 400 tysięcy zdeterminowanych do walki i wręcz gotowych na "śmierć za Ojczyznę" żołnierzy stanowiło zagrożenie dla jego planów. Stalin, dzięki infiltracji Armii Krajowej wiedział o rozbieżnościach pomiędzy Warszawą a Londynem. Większość polityków i oficerów sprawujących kierownicze funkcje w strukturach organizacyjnych Polskich Sił Zbrojnych optowała za wywołaniem w Polsce powstania, gdy Armia Czerwona wejdzie na tereny Rzeczypospolitej - z czasem doprecyzowano ten "ogólny kierunek przyszłych działań", że powstanie powinno wybuchnąć w Warszawie, opanować stolicę i umożliwić lądowanie w niej legalnego polskiego rządu, który miałby w Warszawie "powitać" sowieckich dowódców i ich żołnierzy. Innego zdania był dowódca Armii Krajowej generał Rowecki, który obawiał się walk w mieście i dążył do tego, aby Armia Krajowa przeczekała w ukryciu okres walk między Armią Czerwoną a Niemcami i podjęła walkę o niepodległość z wojskami Berlinga. już po wojnie.

Stalin doskonale znał mentalność Polaków. Oparcie nowego polskiego rządu o sowieckie bagnety w grę nie wchodziło - przedstawiciele takiej władzy staliby się wrogami Polaków. Nowa polska władza musiała mieć wystarczające oparcie we własnej armii i służbach bezpieczeństwa. Wiedział, że licząca kilkanaście tysięcy ludzi dywizja Berlinga nie wystarczy, aby przeciwstawić się Armii Krajowej w jej pełnej sile bojowej. Nawet utworzenie kolejnych dywizji i podniesienie liczebności "ludowego" Wojska Polskiego do stu czy więcej tysięcy ludzi nie dawało gwarancji, że będzie to wystarczająca siła. Ponadto miał informacje od oficerów politycznych u Berlinga. Większość kadry oficerskiej i podoficerskiej była politycznie wroga Sowietom. Ci ludzie rwali się do walki z Niemcami, bo to uważali za swój obowiązek i mieli z Niemcami krwią pisane rachunki, ale gdyby doszło do walk Berlingowcy - Armia Krajowa, duża część z nich byłaby zdolna przejść na stronę AK!

Przy takiej diagnozie sytuacyjnej wydanie Roweckiego Niemcom było rozwiązaniem idealnym. Dzięki wywiadowczemu rozpoznaniu tak dowództwa AK jak i polskich struktur w Londynie Stalin wiedział, że w miejsce Roweckiego na Komendanta Głównego AK powołany zostanie jego zastępca, generał Tadeusz Komorowski, gorący zwolennik Akcji "Burza" czyli "powstania na powitanie wchodzących Sowietów". Wybuch powstania też był Stalinowi jak najbardziej na rękę. Wcale nie musiał udzielić walczącym Polakom pomocy a doskonale wiedział, że zapasy amunicji, żywności i leków wyczerpię się dość szybko. W rozmowie z Wasilewską, jej mężem Kornijczukiem i Bierutem w lipcu 1943 r.  miał ponoć powiedzieć, że jeśli w Warszawie wybuchnie powstanie, skończy się ono dla Polaków druzgocącą klęską. "To będzie dla polskich głupców jak Stalingrad dla Niemców!" - miał ponoć wykrzyknąć. Mógł zatrzymać Armię Czerwoną i poczekać, aż Niemcy uporają się z polskim powstaniem. Churchill czy Roosevelt byliby bezsilni, gdyby na ich prośby o pomoc dla walczących Polaków odpowiedział, że jego Armia Czerwona była w nieustannym boju od wielu miesięcy, poniosła potężne straty w ludziach, w sprzęcie bojowym i pora dać ludziom odpocząć, uzupełnić zapasy amunicji, wymienić uszkodzone czołgi na nowe albo porządnie naprawić... Przecież nie pośle żołnierzy bez amunicji do walki z doskonale wyposażonymi Niemcami. Na takie dictum żaden rozsądny dowódca wojskowy nie znajdzie kontrargumentów!

 

Już wtedy, na rok przed wybuchem powstania w Warszawie, los tego zrywu był przesądzony - pomocy od Stalina nie będzie! A to oznaczało, że Armia Krajowa poniesie potężne straty w ludziach oraz praktycznie wyczerpie i tak skąpe zapasy broni i amunicji. Wprawdzie żołnierze Wojska Polskiego próbowali forsować Wisłę, aby nawiązać kontakt z Powstańcami i wspólnie walczyć o wyzwolenie Warszawy, ale był to krótkotrwały epizod. Zygmunt Berling został odwołany ze stanowiska dowódcy 1 Armii Wojska Polskiego a polskim jednostkom wydano rozkaz wycofania się poza obszar miasta Warszawy. Oddali nadające się do desantu na lewy brzeg pozycje Rosjanom, którzy przypatrywali się, jak Warszawa ginie.

W Powstaniu zginęło ponad 10 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej, ponad 6 tysięcy uznano za zaginionych, rannych i przez to niezdolnych do walki zostało ponad 20 tysięcy powstańców a do niemieckiej niewoli trafiło 15 tysięcy żołnierzy AK.

50 tysięcy ludzi, prawie 1/4 "sił bojowych" Armii Krajowej (przy 400 tysiącach "zarejestrowanych" członków, połowa działała w wywiadzie, sabotażu, szkolnictwie, druku i kolportażu podziemnej prasy, pozyskiwaniu wzorów i drukowaniu fałszywych dokumentów czy przy skupie lub produkcji broni). Straty, na poziomie ok. 6 tysięcy zabitych, poniosły także oddziały "leśne", partyzanckie, które próbowały przebijać się do stolicy.

Równie dotkliwe były straty organizacyjne. Wyjście z Warszawy ludności cywilnej praktycznie zlikwidowało działalność tamtejszych struktur wywiadowczych i wytwórni fałszywych dokumentów.

 

Po kapitulacji powstania Stalin mógł ze spokojem stwierdzić, że Armia Krajowa nie jest już w stanie zagrozić jego planom i nowej władzy, którą właśnie w Polsce ustanawiał.

Kirowograd był przygrywką, uwerturą w skomponowanej przez Stalina operze "Moja Europa (Wschodnia)".

 

Pozdrawiam,

 

Piotr H. „baron”