Drodzy Czytelnicy!

 

Po moich ostatnio opublikowanych komentarzach macie Państwo pytania – i bardzo mnie to cieszy! Zacznę od powitania w gronie dyskutantów pani Kasi, którą choroba zmusza od kilku miesięcy do niemalże całkowitej bezczynności (zdrowia, pani Kasiu, zdrowia i sił do walki z chorobą!), więc czyta, co jej znajomi przyniosą. Cherezińską z jej cyklem o Świętosławie i czasach wikińskich ("HARDA” i in.), Brzezińską o epoce jagiellońskiej ("Córki Wawelu”),  "Księgi Jakubowe” Olgi Tokarczuk czy "Die Ehrenmenschen. Ludzie Honoru” – miło mi, pani Kasiu, że znalazłem się w tak dobrym, ba wręcz doborowym towarzystwie.

Pani Kasia postawiła mi dwa zadania. Po pierwsze pyta, czy łączę ze sobą aresztowanie generała Roweckiego i śmierć generała Sikorskiego, gdyż, jak słusznie zauważyła, "na przestrzeni tygodnia Polska straciła dwóch wybitnych dowódców, z których jeden był cieszącym się autorytetem międzynarodowym premierem RP, drugi cieszył się autorytetem w przeciwstawiającym się niemieckiemu okupantowi polskiemu społeczeństwu”. I, czy tak jak w przypadku Sikorskiego (tekst odnoszący się do antysemityzmu), mógłbym nakreślić "listę potencjalnych sprawców, którzy doprowadzili do aresztowania Roweckiego”.

 

Z podniesionym przez panią Kasię zagadnieniem wiąże się pytanie pana Roberta czy może prośba bym wyjaśnił, dlaczego prezentuję pogląd, że Niemcy nie chcieli śmierci Sikorskiego, ba, nawet próbowali przeciwdziałać.

 

Zacznę może od tej drugiej kwestii. Mój pogląd opieram o najważniejsze dla mnie w tej materii źródło, jakim był pan Nicolaus Fr. von Below. Zagadnienie wypłynęło przy okazji kilku rozmów na temat tzw. opozycji antyhitlerowskiej – mówiąc o wielu ludziach, którzy kontaktowali się w Szwajcarii z Allenem Dullesem czy innymi amerykańskimi dyplomatami Pan Baron wspomniał, że próbowano nakłonić do takiego pośrednictwa generała Roweckiego.

 

Oczywiście nie mogłem nie dopytać.

 

Pan Baron nakreślił przede wszystkim okoliczności, które później pozwoliły mi na określenie niemalże dokładnego czasu, w którym zdarzenia te miały miejsce. Przede wszystkim informacja o śmierci generała Sikorskiego (radio BBC poinformowało o tym 5 lipca po południu) dotarła do "Wilczego Szańca”, gdzie akurat przebywali, dosłownie pod sam koniec przygotowań do podjęcia (przyjęcia) delegacji tureckiej (6 lipca 1943 roku, zgodnie z dziennikiem urzędowym Kancelarii Rzeszy, Hitler przyjął delegację wojskowych tureckich z generałem Camilem Cahidem bay Toydemirem na czele) – Hitler nakazał wówczas Himmlerowi, by ten zawezwał do "Wilczego Szańca” szefa wywiadu SS Waltera Schellenberga.

 

Spotkanie, w którym uczestniczyli Hitler, Himmler, Schellenberg, Lammers (minister – szef Urzędu Kancelarii Rzeszy), Goebbels, von Ribbentrop i Pan Baron von Below odbyło się następnego dnia po spotkaniu z Turkami po południu. Z tego zdania możemy wyczytać, że chodzi o 7 lipca1943 r. Co do pory - to także jest zgodne ze zwyczajami Hitlera, który raczej nie wstawał przed południem a ważne spotkania "ustawiał” na czas pomiędzy odprawą z dowódcami wojskowymi (trwały zwykle do 15 – 15:30) a obiadokolacją, która rozpoczynała się około 18-tej. Schellenberg przedstawił wówczas krótki raport z kilku rozmów, które odbył z generałem Roweckim ograniczając się w zasadzie do negatywnego podsumowania, że Rowecki podaje jedynie swoje nazwisko, stopień wojskowy i numer oficerski i stanowczo odmawia jakichkolwiek dalszych wyjaśnień, powołując się ma Konwencję Genewską.

 

Hitler był wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy i postawił Himmlerowi pytanie, czy Generał został poinformowany o niemieckich staraniach w wiadomej sprawie.

 

Himmler wyjaśnił, że poleciał do Berlina niemalże natychmiast po otrzymaniu informacji o aresztowaniu Roweckiego i przewiezieniu tamże Generała. Miał odbyć z nim poufną rozmowę. Powiedział, że osobiście poinformował Roweckiego o niemieckich staraniach z ostatnich miesięcy, by nie doszło do tej tragicznej śmierci Sikorskiego (tak dosłownie wyraził się: Sikorskis tragischer Tod) , ale Generał był nieugięty i o jakiejkolwiek współpracy z władzami Rzeszy nie chciał rozmawiać!

 

Minister von Ribbentrop nawet zapytał, o jakich działaniach mowa, ale Hitler natychmiast zmienił temat, stawiając mu pytanie, czy jest w stanie powiedzieć, na ile Rusek (tu też słowo wyjaśnienia: większość Niemców tamtej epoki używała pogardliwego określenia Rusek) wydaje się być przygotowany do operacji "Cytadela" czyli ataku na łuku kurskim. Ribbentrop mocno się plątał, zatem temat związany z Sikorskim odpłynął w siną dal.

 

Na moje dalsze pytanie, o co mogło chodzić, jakie działania Niemcy podejmowali w związku ze sprawą Sikorskiego, Pan Baron odpowiedział uczciwie, że nie wie. Wyczuł jedynie, że tylko Hitler z Himmlerem wiedzą, o co chodzi, ale nie dopytywał o to. Wyjaśnił przy tym, że jak Hitler nie dopuszczał do rozwinięcia jakiegoś zagadnienia i zmieniał temat rozmowy, stawianie dalszych pytań, nawet kiedykolwiek później, było bezcelowe. "Takich zachowań Pan Kanclerz nie tolerował”, wyjaśnił. Nie rozmawiał także o tej sprawie z Himmlerem (z rozmów z nim wywnioskowałem, że unikał osobistych kontaktów z Himmlerem - "z Himmlerem rozmawiałem tylko na bezpośredni rozkaz Pana Kanclerza"), natomiast Schellenberg także był zdziwiony, że Himmler wie coś o jakichś działaniach w sprawie Roweckiego. Stwierdził jedynie przy kawie, że całe RSHA (Główny Urząd Bezpieczeństwa Rzeszy) udziału w tym nie brało, bo o tym by wiedział, zatem być może ktoś od Canarisa… Był to wniosek o tyle logiczny, że von Ribbentrop także o sprawie nie wiedział a Goebbels był wręcz niepocieszony. Perorował przy swoim stoliku, że gdyby wiedział, o co chodziło, miałby świetny propagandowy atut w rękach (tak jak sprawę Katynia). Ale nie wiedział.

 

Czy ta relacja może "usprawiedliwić” postawienie tezy, że Niemcy wiedzieli o planowanym zamachu na generała Sikorskiego i starali się przeciwdziałać? Założyłem, że relacja jest wiarygodna.

 

Odrębnym tematem jest kwestia, dlaczego Niemcy nie chcieli dopuścić do śmierci Sikorskiego. Oczywiście doprowadzenie do rozłamu politycznego pomiędzy USA a Wielką Brytanią i izolacja, tak polityczna jak i gospodarcza Związku Radzieckiego, byłyby Niemcom na rękę a działalność Sikorskiego mogła do tego doprowadzić. Tyle, że całe to zamieszanie polityczne nie przekładało się na sytuację militarną Rzeszy. Ważne, nawet znacznie ważniejsze było coś innego. Otóż od 1942 roku, gdy walki na wschodzie weszły w fazę stabilnego frontu, w Dowództwie AK w Warszawie oraz w Naczelnym Dowództwie Polskich Sił Zbrojnych w Londynie rozpoczęto przygotowania do Operacji "Burza”. Zarówno Sikorski jak i Rowecki słusznie przewidywali, że Anglicy i Amerykanie nie wyzwolą Polski – tylko Armia Czerwona była w stanie pokonać niemieckie wojska operujące między dawną granicą Rzeszy (granicą polsko-niemiecką z 31 sierpnia 1939 roku) a Rosją. Operacja "Burza” zakładała przechwytywanie przez silne ugrupowania Armii Krajowej opuszczanych przez Niemców większych miast, zanim wejdą do nich Sowieci. To miało umożliwić wylądowanie na terenie Polski generała Sikorskiego jako premiera i Naczelnego Wodza i tym samym stworzenie sytuacji, w której Sowieci działaliby na terenie Polski jako suwerennego państwa, z działającą legalną władzą państwową i przekształcaną z "partyzantki” w regularne wojsko Armią Krajową. Był to plan politycznie niekorzystny dla Sowietów, natomiast dla Niemców – neutralny, ba, nawet względnie korzystny. Ani Sikorski ani Rowecki nie dopuszczali bowiem myśli o wywołaniu powstania w Krakowie, Wilnie, Lwowie czy Warszawie w celu "wyzwolenia” tych miast z rąk niemieckich. Ta pozorna "neutralność” była zatem Niemcom na rękę  - jakby co, niech Sowieci walczą z polskimi partyzantami i marnują na nich krew i życie ich żołnierzy. I zapasy.

 

Skąd zatem ich (Niemców) próba ocalenia generała Sikorskiego?

 

Niemiecki wywiad doskonale wiedział, że w przypadku śmierci Sikorskiego jego następcą na stanowisku Naczelnego Wodza będzie ktoś z kręgu piłsudczyków (niemalże wszyscy polscy oficerowie stacjonujący w Wielkiej Brytanii zaliczali się do tej kategorii). W trakcie przygotowań planu Operacji "Burza” różnice poglądów były aż nadto wyraźne. Rowecki z Sikorskim byli przeciw powstaniu połączonemu z walką z Niemcami (i dopóki byli na stanowiskach – ich pogląd zwyciężył), natomiast generałowie Sosnkowski czy Anders opowiadali się za powstaniem wyprzedzającym wkroczenie Sowietów i wyzwolenie największych miast spod okupacji niemieckiej. Po aresztowaniu Roweckiego i śmierci Sikorskiego, generał Sosnkowski jako nowy Naczelny Wódz zlecił nowemu Komendantowi Głównemu Armii Krajowej generałowi Tadeuszowi "Bór” Komorowskiemu opracowanie koncepcji wybuchu powstania w Warszawie argumentując, że w obliczu nadchodzących oddziałów sowieckich Niemcy z pewnością nie podejmą walki w mieście tylko wycofają się.

Zachowały się wytyczne operacyjne.

1) Żołnierze AK opanowują strategiczne punkty w Krakowie czy Warszawie, przejmują kontrolę nad miastem i organizują "strefę zrzutu". Niemcy najprawdopodobniej uciekną ze strefy powstania, gdyż będą obawiali się podjęcia walk w mieście.

2) W ciągu 48 godzin w strefie zrzutu lądują pierwsze polskie jednostki wojskowe (wg planu miała to być 1 Brygada Spadochronowa generała Sosabowskiego). Połączone oddziały AK i Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie likwidują niemieckie punkty oporu i wychodzą z natarciem w stronę Sowietów. Na czas walk RAF tworzy most powietrzny z zaopatrzeniem dla walczących polskich żołnierzy.

3) W wyzwolonym mieście lądują przedstawiciele władz RP z premierem lub prezydentem.

4) Dochodzi do oficjalnego spotkania dowódców sowieckich z przedstawicielami rządu RP ("Witajcie w Polsce. I pamiętajcie, że Polska to niepodległy kraj, w którym my reprezentujemy legalną władzę!").

Czas pokazał, że była to mrzonka bez jakiegokolwiek realnego pokrycia - los Powstania Warszawskiego został przesądzony właściwe w ciągu pierwszych 48 godzin. Niemcy nie tylko nie uciekli z miasta - otrząsnęli się po pierwszym szoku, zorganizowali linie obronne i przeszli do systematycznego odbijania zajętych dzielnic czy ważniejszych budynków. Przy okazji rozpoczęli masakrowanie ludności cywilnej i totalne niszczenie zabudowy.

 

Koncepcja powstania w Warszawie była dla Niemców niebezpieczna. Wprawdzie wiedzieli, że Armia Krajowa cierpi na głęboki niedostatek broni i amunicji, ale wybuch walk partyzanckich na bezpośrednim zapleczu frontu i to w mieście, zatem w warunkach znacząco ograniczających możliwość użycia broni pancernej lub artylerii mógł odciąć silne jednostki frontowe od odwodów i zaopatrzenia, otwierając jednocześnie drogę Sowietom do zrobienia głębokiego wdarcia się w niemieckie linie obronne. 

 

Można zatem powiedzieć, że tylko własny interes niemieckiej armii przemawiał za tym, by Niemcy, mając wiedzę o planowanym zamachu na Sikorskiego i "przewidywanym rozwoju sytuacji po śmierci Generała” uznali, że podjęcie się próby ratowania Sikorskiego jest dla nich korzystne.

 

Co do tego, że Niemcy gotowi byli zgodzić się na pośrednictwo Roweckiego w rozmowach z Churchillem – o tym napomyka Schellenberg w swojej książce "HItlers letzter Geheimdienstechef” (Ostatni szef tajnych służb Hitlera; nie znam polskiego wydania, ale polecam niemieckojęzyczny oryginał). Tyle, że generał Rowecki był nieugięty. Uważał, że obowiązuje go żołnierska przysięga i kodeks honorowy, zatem nie może pójść na jakąkolwiek współpracę z Niemcami, krajem, z którym Polska prowadzi wojnę. Stąd rozmowy Schellenberga z Roweckim ustały całkowicie przed połową lipca 1943 roku. Rowecki został osadzony, w całkowitym odosobnieniu od innych więźniów, w pawilonie dla ważnych więźniów w KL Sachsenhausen, gdzie został zamordowany między 2 a 7 sierpnia 1944 roku.

 

Co do pytania Pani Kasi o "listę potencjalnych sprawców, którzy doprowadzili do aresztowania Roweckiego” – odpowiedź nie jest aż tak prosta, jak się wydaje. Tematem już się wprawdzie zajmowałem (bodajże w 2018 roku popełniłem cykl artykułów opublikowanych na łamach portalu HISTORYK.EU pod wspólnym tytułem "75 ROCZNICA ZNIEWOLENIA POLSKI", ale to dość odległa w czasie zaszłość, zatem spróbuję udzielić Pani możliwie najszerszej i wielowątkowej odpowiedzi. Moim zdaniem trzeba pójść tropem korzyści - kto na tym zyskał. Ale o tym dalej - wpierw chciałbym pokazać, kto stał za wydaniem Niemcom generała Roweckiego.

 

Oczywiście nie ulega wątpliwości, że został wydany przez grupę zdrajców działającą pod przywództwem Ludwika (vel Ludwiga) Kalksteina-Stolińskiego (vel von Kalcksteina – takie nazwisko wpisał we wniosku o przywrócenie obywatelstwa Rzeszy i niemieckiej narodowości), jego żony Blanki (z domu Kaczorowskiej) oraz szwagra – Eugeniusza Świerczewskiego. Faktem jest, że Gestapo upozorowało jego śmierć (tzn. rodzicom przekazano fałszywy akt zgonu - choć w pewnym sensie prawdziwy. Umarł bowiem Ludwik Kalkstein-Stoliński, Polak a narodził sie Ludwig von Kalckstein, Niemiec i esesman) i od grudnia 1942 roku pracował w siatce wywiadu Gestapo, prawdopodobnie w słynnym AS IV Sonderkommando (Grupa Specjalna IV Alfred Spilker). Ta jednostka posiadała nawet własną grupę uderzeniową do szybkich interwencji i uderzeń w AK – Rollkommando (dosłownie grupa na rolkach - czyli coś bardzo szybkiego) pod dowództwem Ericha Mertena (to właśnie jego ludzie aresztowali Roweckiego).

 

Aresztowanie Roweckiego nie jest aż tak jednoznaczne, jak się wydaje. Oczywiście Gestapo i RSHA przedstawiały to (Niemcom i kierowanej do Polaków propagandzie) jako wielki sukces ich pracy operacyjno-wywiadowczej, tym bardziej, że po aresztowaniu Roweckiego nastąpiły aresztowania wszystkich wcześniej inwigilowanych oficerów AK, szczególnie członków wywiadu, kontrwywiadu i dywersji. Ich liczba jest trudna do jednoznacznego określenia, albowiem różne źródła szacują dokonane wówczas aresztowania na 150 do 300 osób, ale niektóre mówią o nawet pięciuset aresztowanych ludziach AK, głównie kadrze oficerskiej wywiadu i kontrwywiadu. Z całą pewnością był to potężny cios w struktury dowodzenia Armii Krajowej – jego skutkiem było m.in. powierzenie funkcji oficerskich młodzikom po przeszkoleniu wojskowym, którzy chodzili na zajęcia szkół wyższych organizowane jako tzw. tajne komplety. Ci chłopcy wiedzieli z teorii, jaka jest szybkość wylotowa pocisku z pistoletu VIS, znali zdolność przebicia z odległości 10 czy 15 metrów, ale nie mieli bladego pojęcia o dowodzeniu na polu walki. W dodatku tak potężne ubytki kadrowe spowodowały, że struktury AK zostały częściowo zinfiltrowane przez ludzi z Polskiej Partii Robotniczej i ich siły militarnej – Gwardii (potem Armii) Ludowej. I to właśnie tacy ludzie (komuniści) przekazali 29 lipca 1944 roku do sztabu generała Komorowskiego fałszywą informację o wkroczeniu Sowietów na teren prawobrzeżnej Warszawy, co doprowadziło do wydania zgubnego w skutkach rozkazu o wybuchu powstania w Warszawie… To może się wydawać niepojęte i niewiarygodne, że "Bór" Komorowski nie dysponował własnymi źródłami informacyjnymi, które byłyby zdolne skonfrontować napływające telefoniczne informacje o rzekomych sowieckich oddziałach na Pradze i innych wschodnich przedmieściach Warszawy, ale tak właśnie było. Po wielkiej wsypie zainicjowanej przez trójkę Kalkstein - Blanka - Świerczewski wywiad i kontrwywiad AK w Warszawie praktycznie przestały istnieć! A braki kadrowe wśród oficerów średniego i wyższego stopnia były tak dotkliwe, że w tych szczególnych chwilach nie było przy "Borze" Komorowskim nikogo, kto powiedziałby mu, że nie może wydać rozkazu rozpoczęcia Operacji "Burza" bez zgody Londynu. Zresztą reakcja Naczelnego Wodza generała Sosnkowskiego na wieść o wybuchu powstania była jednoznaczna - uznał to za przekroczenie przez Komorowskiego kompetencji i niesubordynację. Nie odwołał wprawdzie Komorowskiego ze stanowiska Komendanta Głównego AK, ale wyłącznie z powodów "militarnych" - taka zmiana poszłaby w eter i doprowadziła do upadku morale wśród walczących w Warszawie powstańców (a w tym momencie Londyn liczył jeszcze na pomoc ze strony Stalina, zatem robiąc dobrą minę do złej gry postanowiono nie doprowadzać do sytuacji, w której powstanie załamałoby się z przyczyn "moralno-etycznych" i skapitulowało).

 

Sam Schellenberg w przywołanej książce "HItlers letzter Geheimdienstechef” niejednoznacznie oceniał skutki tej czystki, jaką Gestapo oddziałami Spilkera i Mertena przeprowadziło wówczas w Warszawie. Otóż, aresztowano wówczas wielu ludzi, którzy, niekoniecznie świadomie, byli prowadzeni przez służby wywiadowcze RSHA. Podrzucano im fałszywe informacje, inwigilowano w celu pełnego rozpoznania nie tylko struktur dowódczych AK ale i zaplecza "militarnego” – lokalizacji składzików broni, wytwórni broni, butelek z benzyną, punktów łączności. Gdy Gestapo rozpoczęło czystkę, te wszystkie magazyny, warsztaty, wytwórnie fałszywych dokumentów czy drukarnie prasy podziemnej zostały przeniesione w nowe, nieznane lokalizacje. Ponadto, o czym nie wolno zapomnieć, kontrwywiad AK (taki trochę samozwańczy, z sądami także samozwańczymi) rozpoczął bezwzględną likwidację wszystkich, którzy byli podejrzani o współpracę czy choćby kontakty z Niemcami (być może właśnie stąd rozbieżności co do poziomu strat w kadrze oficerskiej – likwidowano "na oślep”, czasem nawet oficerów AK będących szpiegami polskiego wywiadu, z wielkim trudem ulokowanych w niemieckich służbach!). Walter Schellenberg napisał wprost, że było to pyrrusowe zwycięstwo. Aresztowali mnóstwo ludzi, uzyskali (torturami) całe mnóstwo informacji, ale kompletnie zdezaktualizowanych, albowiem następcy aresztowanych zakonspirowali się już w nowych miejscach, pod nowymi tożsamościami i stali się niedostępni dla służb operacyjnych RSHA. Po tej akcji nie można już było podrzucać Polakom fałszywych informacji, nie można już było wprowadzać własnych ludzi (zdrajców!) w szeregi AK. Schellenberg napisał wprost, że to była samowola Mertena. Podjął decyzję o aresztowaniu Roweckiego bez konsultacji z nim czy Himmlerem. Przy takim podsumowaniu sprawy trudno wręcz o inną niż negatywna ocenę zdarzenia (z punktu widzenia Schellenberga czyli Niemców jako takich).

 

Wrócę teraz do sprawców owego aresztowania, czyli ludzi (von) Kal(c)ksteina. Otóż życiorys samego Kalksteina jest więcej niż niewiarygodny - to przysłowiowa bujda na resorach!

 

W maju 1939 roku zdał maturę. Fakt nie podlegający dyskusji - tak było. Ale w nielicznych źródłach można przeczytać, że odbyło się to z problemami, albowiem 1 maja 1939 roku wziął udział w starciu maszerujących komunistów z polską Policją Państwową (w Warszawie) i został zatrzymany. Zarzutów mu nie postawiono, ale 48 godzin odsiedział i niewiele brakowało, a nie przystąpiłby do matury.

Dalej w jego oficjalnym życiorysie można przeczytać, że we wrześniu 1939 roku brał udział w walkach o obronę Warszawy a na początku października 1939 roku przedostał się na Litwę (encyklopedie piszą czasem "wyjechał na Litwę"), gdzie nawiązał kontakt z powstającym tam ruchem oporu. Na początku 1940 roku powrócił do Warszawy i wstąpił do Związku Walki Zbrojnej (poprzedniczki Armii Krajowej).

Ten fragment jego życiorysu wydaje się całkowicie niewiarygodny!

 

Być może uczestniczył w walkach o Warszawę, ale nie mógł jej opuścić i przedostać się na Litwę tak sam z siebie, samodzielnie. Do 28 września walki o Warszawę trwały nieustannie. Stolica była otoczona nie tylko oddziałami frontowymi – całe zaplecze linii walk było zajęte i kontrolowane przez oddziały drugiej linii, jednostki rezerwowe i patrolowane przez żandarmerię polową (Feldgendarmerie)oraz tajną policję polową (Geheime Feldpolizei), które osłaniały łańcuchy dostaw, szlaki komunikacyjne, magazyny amunicji czy paliw. Przedarcie się najpierw przez linię frontową po stronie polskiej a potem przez głęboko rozbudowane linie frontowe i przyfrontowe wojsk niemieckich w grę nie wchodziło. Zatem kiedy mógłby to zrobić? Zgodnie ze znanym kalendarium II wojny światowej Warszawa skapitulowała 28 września. Zaprzestano walk, ale wojska obu stron trwały na swoich pozycjach.  30 września rozpoczęło się wychodzenie polskich jednostek wojskowych do niemieckiej niewoli – trwało do 3 października. Także 3 października do Warszawy wkroczyli Niemcy, ale to nie oznacza, że w jakikolwiek sposób odblokowali miasto. Wręcz przeciwnie – środki bezpieczeństwa zaostrzono, albowiem 5 października do Warszawy miał wjechać Adolf Hitler aby odebrać paradę zwycięstwa. Dopiero po jego wyjeździe Niemcy przystąpili do ewidencjonowania ludności Warszawy wydając Kennkarty (dokumenty identyfikacyjne), które upoważniały do podróży w promieniu 50 kilometrów (od miejsca zamieszkania). Gdyby zatem Kalkstein miał opuścić Warszawę legalnie, mógł to zrobić nie wcześniej niż około 10 października (a wtedy miał być już na Litwie). 

 

Kolejne niewiarygodne wydarzenie to właśnie owe przedostanie się na Litwę. Z chwilą wybuchu wojny Litwa postawiła swoje siły wojskowe w stan gotowości bojowej. Wprawdzie nie zarządzono powszechnej mobilizacji, ale główne jednostki wojskowe przesunięto na (dawną, sprzed 1 września) granicę z Polską. Chodziło o zatrzymanie wszystkich polskich żołnierzy próbujących przekroczyć granice Litwy i ich internowanie – zgodnie z Konwencją Genewską. Litwini obawiali się, że wystarczy choćby precedens "że są przychylnie zaangażowani po stronie polskiej”, a niemiecka nawała wtoczy się na Litwę. Sytuacja uległa zmianie po 17 września – Litwa powołała wówczas część rezerwistów do służby czynnej i całkowicie zablokowała granicę z Polską. Owe blisko 550 kilometrów polsko-litewskiej granicy stało się wówczas jednym z najlepiej chronionych obszarów w Europie!

 

Przedarcie się na Litwę (niecałe 300 kilometrów z Warszawy w linii prostej) pieszo (transport publiczny nie funkcjonował), do tego unikając jakichkolwiek osad ludzkich, w których stacjonowała albo niemiecka Feldgendarmerie albo sowieckie NKWD musiało być nie lada wyczynem. Trzysta kilometrów bez zapasów jedzenia? Jednym z powodów kapitulacji Warszawy było wyczerpanie się zapasów żywności!!! Kalkstein nie mógł opuścić Warszawy należycie wyposażony na taką wędrówkę. Przy sprzyjającej pogodzie i braku "wrogów”  w pobliżu (i kradnąc np. ziemniaki z pól do jedzenia) mógł się posuwać 15 do 20 kilometrów dziennie – zatem droga zajęłaby mu przynajmniej 10 do 20 dni – za bajeczkę należy zatem uznać jego życiorysową informację, że na Litwę trafił w pierwszych dniach października.

 

Kolejnym problemem jest fakt, że przedzierając się na Litwę Kalkstein musiał przedrzeć się wpierw przez tereny zajęte przez Niemców, potem przez niemiecko-sowiecką linię demarkacyjną (a ta była, od samego początku, doskonale strzeżona i to głównie przez Sowietów), potem przez tereny Rzeczypospolitej włączane akurat do ZSRR (i pilnowane przez NKWD, które już zaczynało czystkę i wywózki na Syberię!!!) a potem jeszcze przez całkowicie zablokowaną i pieczołowicie pilnowaną granicę Litwy. Otóż nie wierzę, aby takiemu zadaniu podołał Ian Fleming (twórca postaci Jamesa Bonda był od 1939 roku w Wywiadzie Marynarki Brytyjskiej – British Department of Naval Intelligence i miał ponoć za sobą kilka bardzo trudnych misji wywiadowczych, szczególnie przed majem 1945 roku). Tym bardziej nie uwierzę, że zrobił to całkowicie niedoświadczony młodzik.

 

Oczywiście była inna możliwość dostania się na Litwę – przez Prusy Wschodnie. Też trudna droga. Raz, że dokładałby przynajmniej ze dwieście kilometrów, a po drugie – miał do przebycia dwie granice. Najpierw granicę Rzeszy, która aż do 1945 roku była obsadzona służbą ochrony granic – Grenzschutzem, potem teren Rzeszy jako takiej z policją, Gestapo, SS, SD… Bez dokumentów, raczej bez absolutnie biegłej znajomości języka niemieckiego… No i powszechną wątpliwością, co taki młodzieniec robi w Prusach, gdy wszyscy niemieccy chłopcy są w Wehrmachcie??? Toż sam by się prosił o zatrzymanie i oddanie jakiemukolwiek żandarmowi! Potem jeszcze granica niemiecko-litewska. To kolejna przeszkoda. W 1938 roku Litwa objęła całą "nową” granicę z Rzeszą szczególną ochroną. Nową, gdyż w 1938 roku mniejszość / "większość" niemiecka w Okręgu Kłajpedy wywołała powstanie, po którym obszar ten został zaanektowany przez Rzeszę. Litwinom robili od tamtego momentu wszystko, aby uniemożliwić niemieckiej V-tej kolumnie nielegalne przedostawanie się na teren Litwy, więc zablokowali granicę z Rzeszą bardzo szczelnym kordonem. I co, ponownie mamy słuchać bajeczek, że młodzianowi Kalksteinowi  udało się przedrzeć bez zadraśnięcia? BZDURA!.

 

Dotychczas pokazywałem argumenty "contra". Ale to nie oznacza, że Kalkstein nie trafił na Litwę w pierwszych dniach października. To było możliwe!

Załóżmy, że opuścił Warszawę 21 września, razem z dyplomatami i pracownikami zagranicznych poselstw w Warszawie. To by pozostawało w zgodzie z encyklopedyczną enigmatyczną wzmianką, jakoby we wrześniu 1939 roku wyjechał z Warszawy na Litwę. Tyle, że musiałby mieć obcy paszport. Można wątpić, czy chłopak tuż po maturze miał polski paszport, a tu musiałby mieć obcy i jeszcze tak wtopić się w opuszczających Warszawę dyplomatów i obywateli państw trzecich, by niczyich podejrzeń nie wzbudzić, a szczególnie podejrzeń Gestapo, które sprawdzało każdego wyjeżdżającego.

Otóż - to wcale nie jest niemożliwe. Jeśli brał udział w komunistycznej manifestacji 1-majowej, musiał mieć kontakt z komunistami. Zatem już wtedy mógł dać się zwerbować Sowietom! Gdzie mogli schronić się sowieccy agenci po wybuchu wojny? Oczywiście w ich ambasadzie.

Mógł dostać od Sowietów fałszywe dokumenty (a jakże, dyplomaci może i mieli znaczenie w kontaktach z przedstawicielami Polski, ale wewnątrz ambasady rządzili oficerowie polityczni z NKWD i GRU).

Z pracownikami ambasady Związku Sowieckiego mógł opuścić Warszawę. Wygodnie. Samochodem. 

Mógł, jadąc z kimś z sowieckich służb, przekroczyć kordon na niemiecko-sowieckiej linii demarkacyjnej i legalnie znaleźć się na terenie Białoruskiej SRR (do której włączono część Mazowsza, Białostocczyznę i, choć na krótko, Okręg Wileński).

Stamtąd wcale nie musiał przedzierać się przez zieloną granicę na Litwę. Wystarczyło poczekać w Wilnie. Stalin, tuż po 17 września poinformował władze w Kownie, że po zakończeniu działań wojennych przekaże Republice Litewskiej zajęte obszary Wileńszczyzny. Oficjalnie 10 października litewski ambasador w Moskwie otrzymał notę dyplomatyczną w sprawie zwrotu Litwie Okręgu Wileńskiego (Litwini nigdy nie uznali zajęcia Wileńszczyzny przez Rzeczpospolitą po I wojnie światowej - nawet w ich konstytucji stolicą było Wilno, a Kowno - jedynie tymczasową siedzibą władz republiki). 27 października 1939 roku wojska litewskie wkroczyły na Wileńszczyznę i zajęły cały uzgodniony ze Stalinem teren. Wystarczyło zatem być w Wilnie (lub jego pobliżu), by bez przedzierania się przez doskonale pilnowaną granicę znaleźć się na terenie Republiki Litewskiej.

 

Tylko w jakim celu Kalkstein miałby przedzierać się na Litwę? Aby nawiązać kontakt z polskim podziemiem? Gdyby w Warszawie - rozumiałbym. Tam z rozkazu generałów Rómmla i Tokarzewskiego-Karaszewicza jakieś zalążki podziemnych struktur już rozpoczynały działalność. Ale nie na Litwie. Szukanie tam polskiego podziemia byłoby czymś trudniejszym niż szukanie przysłowiowej igły w stogu siana.

Jeśli jednak założymy, że Kalkstein opuścił Warszawę razem z sowieckim personelem dyplomatycznym (i szpiegowskim) - to przedostanie się na Litwę ma sens. Szkolenie dla sowieckiego wywiadu, nauka reguł konspiracji i organizowania dywersji - to wszystko wchodziło w grę. Warto bowiem pamiętać, że szczególnie Wilno było tyglem narodowościowym. Litwini, Polacy, Rosjanie, Żydzi i Niemcy - to główne grupy narodowościowe. Oczywiście nie brakło także Białorusinów (no bo to tuż za miedzą) a nawet nacji nieco bardziej egzotycznych jak Ormianie czy Gruzini, którzy zostali tam skierowani na osiedlenie w czasach carskich... Tygiel, w którym każdy mógł się idealnie rozpłynąć.

Kto mógł tam tworzyć bojówki, grupy dywersyjne i komórki zwiadu?

Litwini nie - oni byli u siebie. Byli dumni z odzyskanej po I wojnie światowej niepodległości i bardzo skwapliwie jej pilnowali.

Niemcy? Może by i chcieli, ale po zawierusze dookoła Okręgu Kłajpedzkiego byli pod stałą obserwacją litewskich służb kontrwywiadowczych. Poza tym Hitler już wie - najpierw Stalin wejdzie na Litwę. Zajmie ją razem z Łotwą i Estonią. Komisarz Mołotow nie krył tego przed ministrem von Ribbentropem a Niemcy postanowili nie robić z tego problemu.Mieli w swoim ręku Kłajpedę, odsunęli granicę z Litwą o kilkadziesiąt kilometrów na wschód a po obu stronach granicy mieli swoich ludzi (lokalnych Niemców z chęcią włączających się w tzw. V kolumnę), którzy dostarczali im cennych informacji o bieżącej sytuacji. Ponieważ Niemcy nie przewidywali jakiegokolwiek "powstania" na Litwie po wkroczeniu tam Sowietów, ograniczyli działalność wywiadowczą do struktur opartych o placówki dyplomatyczne.

Polacy? Wyżej nakreśliłem obraz sytuacji. Jeszcze nie zabrali się za tworzenie podziemnych struktur.

Żydzi? Oni nie organizowali bojówek poza Palestyną. Litewscy Żydzi, póki co, zajmują się swoimi interesami czy handlem. Nawet jeśli czują niepokój, że Stalin może wejść na Litwę i ją zagarnąć, nie odczuwają tego jako zagrożenia w kategoriach osobistych. Stalin nie głosi nacjonalistycznej idei wytępienia Żydów (Hitler i Niemcy tak!). Bać mogą się jacyś więksi przemysłowcy, co mają wielkie fabryki i pałace, ale biedny Żyd, który ma lichą chałupę i maleńki zakład krawiecki czy szewski? Toż podzelowanie znoszonych butów albo wstawienie łaty w płaszczu każdemu biedakowi potrzebne, u Sowietów też. Do tego duża część biedoty żydowskiej komunizuje. Oni patrzą się za komunistami, którzy pracują dla Stalina. Będzie tak, jak na innych ziemiach Wschodnich Kresów Rzeczypospolitej, gdzie Żydzi razem z komunistami stali się główną siłą kadrową NKWD. Szczególnie antypolskie sekcji.

Rosjanie? Większość z nich żyła w przekonaniu, że oderwanie państw nadbałtyckich od Matuszki Rosji to jakieś nieporozumienie (takie zresztą jest do dziś nastawienie rosyjskojęzycznych mieszkańców Łotwy czy Estonii). I w zdecydowanej większości czekali na "powrót starego porządku". Mało tego, część z nich aktywnie działała na rzecz takiego właśnie powrotu. Otóż już podczas początków negocjacji między Rzeszą a Związkiem Radzieckim co do wspólnej walki z Polską (jesienią 1938 roku rozmawiał o tym niemiecki minister Konstantin von Neurath z sowieckim komisarzem Wiaczesławem Maksimowiczem Litwinowem; sprawę do końca doprowadzili ich następcy, von Ribbentrop z Mołotowem) Stalin postanowił, że zajmie nadbałtyckie republiki. Gdy po 17 września 1939 roku Wileńszczyzna została zajęta przez Sowietów Stalin oficjalnie zadeklarował, że zwróci Litwie polską Wileńszczyznę. Ale nieco wcześniej, latem 1939 roku, Sowieci rozpoczęli tworzenie w tych krajach jednostek dywersji. Od 17 września sytuacja była wręcz wymarzona. Polskie wojsko poszło w internowanie, polska Policja Państwowa - częściowo internowana a częściowo na listach do wywozu na Syberię i zamknięta w aresztach NKWD. Litewska władza jeszcze swoich przedstawicieli na Wileńszczyźnie nie miała, zatem można było "osadzić" na miejscu swoich agentów. Werbowano też ludzi spośród miejscowych (Rosjan, polskich komunistów i Żydów), szkolono ich w przeprowadzaniu akcji sabotażowych. W wyniku sabotażu Litwa straciła w pierwszych dniach listopada 1939 roku 10 tankietek i czołgów – spłonęły w garażach! To było 20% ogólnego stanu litewskich broni pancernych, które zostały przerzucone do Wilna w celu wzmocnienia siły obronnej tworzonego tam litewskiego garnizonu. Podjęto śledztwo, ale nie ujęto sprawców. Uciekli na Białoruś przez zieloną granicę...

Zamiast pokazywać się w szkole wywiadu NKWD w Smoleńsku czy w szkole wywiadu wojskowego w Gorkim, gdzie zawsze mógł znaleźć się agent obcego, szczególnie polskiego wywiadu, Kalkstein mógł znaleźć się na Litwie w celu odbycia przeszkolenia, wraz z praktyką w sabotażu. I bez znaczenia pozostaje, czy za akcją stało NKWD, GRU (wywiad wojskowy Armii Czerwonej) czy SMIERSZ (kontrwywiad Armii Czerwonej). Z bardzo dużym, wręcz graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem zakładam, że Kalkstein znalazł się na Litwie, będąc wcześniej zwerbowanym przez sowieckie tajne służby i mając już kontakt z polskimi komunistami!

 

W oficjalnym życiorysie Kalksteina czytamy, że na Litwie związał się z polskim podziemiem.Kolejna bajka!

 

Z jakimże to polskim podziemiem na Litwie miał się związać Kalkstein? Związek Walki Zbrojnej jeszcze tam nie działał, ba, jeszcze nawet nie powstał. Organizowały się wprawdzie zalążki Służby Zwycięstwu Polski, organizacji utworzonej z rozkazu dowódcy obrony Warszawy generała Juliusza Rómmla (pod dowództwem generała Michała Tokarzewskiego-Karaszewicza), ale one miały działać na obszarze niemieckiej i sowieckiej okupacji. Ani SZP ani ZWZ nie działały na obszarze Republiki Litewskiej! W Wilnie „oficjalna” delegatura Służby Zwycięstwu Polsce, protoplasty Armii Krajowej, zostanie utworzona dopiero w styczniu 1940 roku, przez wysłanych tam rozkazem generała Michała Karaszewicza-Tokarzewskiego oficerów: pułkownika Nikodema Sulika oraz majora Aleksandra Krzyżanowskiego. Na czele SZP w Wilnie miał stanąć pułkownik Janusz Gaładyk, ale nie dotarł do Wilna; wpadł w ręce NKWD podczas kontroli granicznej pasażerów pociągu z Warszawy do Wilna! No właśnie, taki doświadczony i wyposażony w najlepsze dokumenty (miał oficjalną legalną niemiecką zgodę na podróż i papiery z firmy pracującej na rzecz niemieckiego przemysłu wojennego) oficer wpadł, a młokos Kalkstein jakimś cudem nie... Reasumując: w październiku 1939 roku podziemia polskiego (podległego polskiemu rządowi lub Naczelnemu Wodzowi Wojska Polskiego) w Wilnie a nawet w całej Litwie jeszcze nie było, zatem z nim Kalkstein związać się nie mógł. Natomiast, o czym warto pamiętać, polscy komuniści, którzy mieszkali w obwodzie wileńskim i na terenie Litwy, byli aktywnymi działaczami tamtejszego prosowieckiego podziemia. Tyle, że trudno mówić o polskim podziemiu - to były raczej sowieckie bojówki dywersyjne! I tylko do nich Kalkstein mógł trafić!

 

Na marginesie - jawi mi się wątpliwość, jak w te bajeczki mogli uwierzyć ludzie SZP, ZWZ czy AK. W pamiętnikach uczestników tamtych wydarzeń, ludzi, którzy opisywali swoje często bohaterskie czyny pod sztandarami AK i jej poprzedniczek, ten fragment życiorysu Kalksteina jest czymś oczywistym, niekwestionowanym. Ależ tak! Kalkstein walczył w obronie Warszawy, potem "wyskoczył" na Litwę, trochę tam się wyuczył od miejscowej konspiracji i wrócił do Warszawy. W AK był w wywiadzie i nawet dobrze mu szło... To standard, podsumowanie wszystkich wspomnień ludzi z AK dotyczących Kalksteina, zanim przeszedł on na stronę Niemców. W to wszystko mu wierzono. Na tyle mocno, że nawet po wojnie, gdy mógłby zmienić ten fragment swojego życiorysu, postanowiono pozostawić, jak było.

I jeszcze po drugie: wydaje się zatem, że od samego początku powstawania Podziemnego Państwa Polskiego kontrwywiad nie spisywał się choćby poprawnie. Skoro nie weryfikowano ludzi pod kątem ich wiarygodności, nie sprawdzano szczegółów, możliwe było, i to od jesieni 1939 roku, przenikanie do tychże ad hoc tworzonych konspiracyjnych struktur agentów obcych wywiadów, z sowieckim i niemieckim na czele. To błąd, za który przyszło potem Armii Krajowej zapłacić bardzo wysoką cenę.

 

Równie ciekawe są powojenne losy Kalksteina i jego żony. Oboje, a właściwie troje, wraz ze szwagrem Kalksteina Eugeniuszem Świerczewskim, zostali skazani przez sąd wojenny Armii Krajowej na karę śmierci. Wyrok wykonano tylko na Świerczewskim. Blanka także została ujęta przez oddział egzekucyjny AK, ale wyroku nie wykonano, gdyż była w zaawansowanej ciąży. Kalkstein do końca wojny służył w SS i pozostawał poza zasięgiem polskiego wymiaru sprawiedliwości.

 

Po wojnie… Blanka była już rozwódką. Wyszła za mąż za wysokiej rangi pracownika Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, zastępcę naczelnego prokuratora wojskowego Stanisława (lub Michała; są w tym względzie różnice między źródłami) Talińskiego, zdeklarowanego komunisty, który jeszcze przed wojną znalazł się w ZSRR (w latach 1939 - 1941 pracował we Lwowie, będąc komendantem sekcji polskiej NKWD dla Obwodu Lwowskiego - był jednym z kierujących akcjami deportacyjnymi na Syberię). Trudno uwierzyć, by nie wiedział, z kim ma do czynienia - do końca 1942 roku „pracował” w sowieckim NKWD; w styczniu 1943 roku został przeniesiony do grupy oficerów politycznych, którzy mieli podjąć służbę u Berlinga. Od lata 1944 roku był naczelnym prokuratorem wojskowym Wojska Polskiego w ZSRR...

 

Blanka została aresztowana w 1952 roku przez Urząd Bezpieczeństwa, gdyż została rozpoznana i wpłynęło w jej sprawie sporo donosów. Skazana na dożywocie (na dożywocie za zdradę i świadomą współpracę z Gestapo? Za to nawet komunistyczne sądy skazywały na karę śmierci a wyroki bezwzględnie wykonywano!). Dzięki amnestii wyrok zmniejszono do 15 lat więzienia, potem do dziesięciu, na wolność wyszła po zaledwie pięciu latach! W jej sprawie interweniował osobiście Mieczysław Moczar (a właściwie Mykoła Demko vel Diomko, polski Ukrainiec, który od 1939 roku współpracował z sowieckim wywiadem wojskowym), dzięki któremu „dotknęła” ją pierwsza amnestia, potem – „polski” minister obrony narodowej, sowiecki marszałek Konstanty Rokossowski, ponoć na polecenie generała Pawła Batowa, wówczas dowódcy Nadbałtyckiego Okręgu Wojskowego (później Batow został dowódcą Połączonych Sił Zbrojnych Państw Stron Układu Warszawskiego). Decyzję o zatrudnieniu skazanej Blanki Kaczorowskiej vel Kalkstein vel Talińskiej jako tajnej agentki bezpieki (jeszcze w więzieniu) miał podjąć ówczesny minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz, komunista, od początku lat 40-tych współpracujący z NKWD na terenie ZSRR (był nawet odpowiedzialnym za sprawy bezpieczeństwa i szkolenie oficerów politycznych członkiem tajnego centralnego Biura Komunistów Polskich przy Komitecie Centralnym Partii Bolszewików). Generał Włodzimierz Sokorski, znana osobistość ówczesnej Polski,  też był ponoć jej mecenasem. Jako że był kochliwy a Blanka urodziwa, wcale nie zdziwiłoby mnie, że Sokorski miał do niej bardzo osobisty stosunek...

 

Po wyjściu z więzienia Blance nie wiodło się źle – została zatrudniona w Centrali Handlu Zagranicznego „Foto-Kino-Film”, która w 1971 roku wysłała ją do Paryża… Osoba z wyrokiem, zdrajczyni została zatrudniona w agencji handlu zagranicznego? Przecież każdy pracownik takich "państwowych firm – instytucji” był pod nadzorem bezpieki! Ba, większość była tajnymi współpracownikami SB lub Informacji Wojskowej - czyli po prostu komunistycznymi szpiegami. Oczywiście Blanka od lat pracuje dla bezpieki, to ważny atut, ale Paryż to Paryż. Niebezpieczne (dla ludzi bezpieki) miasto. Mieszka tam duża grupa polskiej powojennej emigracji, wielu żołnierzy AK. Gdyby ktoś ją rozpoznał, skandal dyplomatyczny pewny jak nic. Tyle, że Blanka "znika" natychmiast po przyjeździe do Paryża, a bezpieka płaci jej jeszcze przez rok... Jak znam życie, SB czy Informacja nie odpuszczały szpiegom, którzy "znikali". Tacy ludzie i ich rodziny byli ścigani do śmierci. A ona dostała pozwolenie na wyjazd razem z synem i jeszcze nikt ich nie tykał "za pozostanie na zachodzie i przyjęcie obywatelstwa Republiki Francuskiej".

 

Jeśli w sprawie Blanki doszło do tylu odstępstw od reguły, musiała mieć nad sobą potężny parasol ochronny. I raczej nie w kraju (tu po każdej zmianie warty na stanowisku I Sekretarza KC PZPR szły szeroko zakrojone zmiany kadrowe w służbach), lecz w Moskwie. Jej były już mąż, prokurator Taliński, dotarł w swojej karierze w Moskwie do samej centrali NKWD, pałacu na Łubiance, gdzie był jednym z wyższych stopniem oficerów (pułkownik z Łubianki to była szycha pierwszej wody w całym Związku Radzieckim). Tacy ludzie mogli pracować w Polsce na każdym stanowisku w armii lub służbach, ale rozkazy dostawali prosto z Moskwy. No czasem via Legnica, gdzie było dowództwo Północnej Grupy Wojsk Armii Czerwonej albo via Borne-Sulimowo, gdzie stacjonował komandir Pomorskiej Grupy Wojsk krasnoarmiejców... 

 

Równie ciekawe są powojenne losy Kalksteina. Jesienią 1945 roku wrócił do Polski (nazwiska zmieniał dość często) i pracował w Szczecinie jako dziennikarz „Kuriera Szczecińskiego” a Polskie Radio Szczecin emitowało socrealistyczne słuchowiska jego autorstwa… Został nawet przyjęty do Związku Literatów Polskich. Aż trudno uwierzyć, by bezpieka, która sprawdzała każdego dziennikarza, nie wiedziała, z kim ma do czynienia…

 

On także został rozpoznany i w 1954 roku trafił do więzienia z wyrokiem dożywocia. Potem objęła go amnestia – wyrok zmniejszono do 12 lat. Na wniosek ministra Sokorskiego - no bo jakże minister kultury i sztuki miałby się nie wstawić u prezydenta Bieruta za cenionym socrealistycznym literatem, członkiem Związku Literatów Polskich i dziennikarzem radiowym? W 1966 roku Kalkstein wyszedł z więzienia. Niezbyt mu się wiodło na wolności, chociaż... Podobno to on był autorem scenariusza bardzo popularnego telewizyjnego serialu z lat 70-tych "Czarne chmury", zainspirowanego prawdziwymi losami jednego z siedemnastowiecznych przodków Kalksteina. Jak to było możliwe, by zdrajca i kryminalista pisał dla socjalistycznej telewizji? Wystarczy przypomnieć, że szefem Radiokomitetu był wówczas Włodzimierz Sokorski, który już wcześniej prosił prezydenta Bieruta o okazanie literatowi Kalksteinowi łaski i zmniejszenie wymiaru kary...

A do tego Kalkstein pisał w więzieniu. Nie tylko jakieś tam propagandowe socrealistyczne teksty. W ploteczkach kryje się czasem ziarnko prawdy a jedna z takich mówi, że ponoć zapewniono mu w więzieniu bardzo luksusowe warunki, gdyż przyjął propozycję Mieczysława Moczara "zredagowania" (a tak na prawdę - napisania) "Barw walki", powieści o walkach partyzanckich Gwardii (Armii) Ludowej.

Trudno dociec, jak to z tym pisaniem było, ale po wyjściu z więzienia kasy Kalksteinowi nie brakowało. Nawet dość nieudanie zainwestował gdzieś pod Piasecznem w kurzą fermę. No proszę, kolejny absurd. Prowadzenie prywatnej działalności gospodarczej było przez komunistyczne władze tłumione (no wiadomo, zgodnie z ideą marksizmu-leninizmu dążono do ograniczenia własności prywatnej, szczególnie w obszarze produkcji przemysłowej i erze kolektywizacji rolnictwa) a tu pan Kalkstein wychodzi z więzienia, dostaje zgodę na hodowlę drobiu, pozwolenie na budowę fermy, przydziały deficytowych materiałów budowlanych i ma kasę, by to uruchomić? A że na kurach mu nie wyjdzie, przenosi się spod Piaseczna w okolice Jarocina, gdzie zakłada farmę trzody chlewnej. Taaak... "A świstak siedzi i zawija te sreberka", jak to w jednej z reklam dość ironicznie określono. Musiał mieć kupę kasy by kupić grunt (bez tego zero możliwości na uzyskanie pozwolenia na budowę), równie dużo kasy na zakup materiałów budowlanych w prywatnych wytwórniach. Przypomnę, że mówimy o latach socjalistycznego niedoboru wszystkiego - w kolejce po przydziały z fabryk państwowych czekały Państwowe Gospodarstwa Rolne oraz skolektywizowane Spółdzielnie Rolnicze! Żaden prywaciarz przed nich by się nie wcisnął. No chyba, że był telefon z bardzo ważnej instancji partyjnej w Warszawie, że tak ma się stać. Albo przyszedł ktoś, kto pokazał legitymację SB i powiedział "Towarzyszu, wiemy o waszych przekrętach. Albo Kalkstein jutro dostanie przydział, albo pojutrze przyjdziemy z nakazem aresztowania. I jeszcze w telewizji powiedzą, że jest duża sprawa z kradzieżą i marnotrawstwem bezcennych materiałów budowlanych... Szyte grubymi nićmi te powięzienne lata w życiu Kalksteina!

Późną jesienią 1982 roku Kalkstein wyjechał z Polski. Najpierw wyjechał do Paryża, aby zamieszkać z synem (od wojny dzieciaka nie widział, a tu nagle tatuś pragnący połączyć się z dzieckiem???). W połowie lat 80-tych trafił do Monachium. Pracował w bibliotece Polskiej Misji Katolickiej, wówczas bardzo aktywnie współpracującej z Sekcją Polską Radia Wolna Europa. Pod ukradzioną tożsamością Edwarda Ciesielskiego, człowieka, który uciekł z KL Auschwitz wraz z rotmistrzem Witoldem Pileckim.

 

Tu nie ma wątpliwości, że za tym wyjazdem stały służby specjalne PRL-u. Kalkstein opuścił Polskę pod koniec 1982 roku, w okresie stanu wojennego. W tamtym okresie były dwie drogi uzyskania wizy wyjazdowej (tak, tak, było kiedyś coś takiego). Bezpieka dawała zgodę na wyjazd w sprawach służbowych, oczywiście na wniosek właściwej organizacji partyjnej. Turystyka zagraniczna? Ależ owszem, proszę, ZSRR (rejs po Wołdze), wczasy na Krymie, może Bułgaria lub Rumunia... Ale nie kraje Europy Zachodniej! Kalkstein nie wyjeżdżał służbowo, zatem za jego wyjazdem stały służby specjalne PRL-u. Nawet jeśli oficjalnie powodem było "łączenie rodzin".

Kolejny element łamigłówki, który nijak nie pasuje do niczego, to papiery. Kalkstein we wniosku o zgodę na wyjazd do Paryża podaje powód z pozoru prawdziwy: chęć zamieszkania z synem. Ten nosi nazwisko ojca, Kalkstein. A tu Kalkstein-senior wyjeżdża jako Edward Ciesielski... Zatem o jakim łączeniu rodzin może być mowa, skoro chodzi o ludzi różnych nazwisk? Czyżby polska bezpieka zakładała, że francuska SDECE (kontrwywiad) jest beznadziejnie głupia i nie połapie się, że coś tu nie gra? Przecież SDECE ma kontakty z mieszkającą we Francji Polonią. Ustalenie, kim był Ciesielski problemem nie było - wszak sam Ciesielski opisał w (wydanej pośmiertnie, w 1968 roku) książce "Wspomnienia oświęcimskie" historię ucieczki z KL Auschwitz razem z rotmistrzem Pileckim i Janem Redzejem... Są w niej zdjęcia - każdy może porównać zdjęcie z książki i zdjęcie w paszporcie. Dlaczego o tym piszę? Albowiem w tamtej epoce trzeba było mieć także i wizę wjazdową. Pracownicy dyplomatyczni Republiki Francuskiej wcale nie udzielali wizy tak po prostu, od ręki. Oni też mieli świadomość, że spora część starających się o pozwolenie na wjazd do Francji to ludzie w różnoraki sposób uwikłani we współpracę z polskimi służbami specjalnymi. I dość pieczołowicie sprawdzali, kto prosi o wizę. Podanie sygnowane imieniem i nazwiskiem Edwarda Ciesielskiego jakimś cudem przeszło przez ich sito weryfikacyjne. To też dziwne. Prawdziwy Edward Ciesielski zmarł w 1962 roku.

Ciesielski był wielokrotnie "w śledztwie” - choćby z uwagi na znajomość z Pileckim i ludźmi z wywiadu AK. Jeśli ktoś mógł podmienić zdjęcie i odciski palców w jego aktach, to bezpieka przede wszystkim! Czy jednakże ludzie związani choćby z paryską "Kulturą" nie mieli pojęcia, że prawdziwy Ciesielski nie żyje od dwudziestu lat? Wątpię! Tak samo wątpię, aby francuskie służby weryfikujące wnioski wizowe nie wiedziały, że dają zgodę na wjazd nieboszczykowi. Czyli??? Ktoś Kalksteinowi dopomógł w uzyskaniu francuskiej wizy. Ktoś, kto tam pracował a jednocześnie sprzedał się polskiej bezpiece...

Bez udziału komunistycznych spec-służb (bez znaczenia, czy polskiej SB czy sowieckiej KGB) Kalkstein nie dostałby paszportu na nazwisko zmarłego przed dwudziestu laty Ciesielskiego ani francuskiej wizy!

 

No cóż, nie ulega dla mnie wątpliwości, że Ludwik i Blanka byli ludźmi bezpieki. I to nie od czasów powojennych, więziennych. Oni pracowali dla komunistycznych służb jeszcze w trakcie wojny. I niekoniecznie dla polskich komunistów. Ludwik, jak się wydaje, od początku wojny pracował dla Sowietów.

 

Zaznaczyłem na wstępie, że pójdę, w sprawie Roweckiego, tropem korzyści. Mam nadzieję, że fakt współpracy Kalksteina i (wielu nazwisk) Blanki z komunistami, najprawdopodobniej także z Moskwą, nie budzi już Państwa wątpliwości.

 

Jakie korzyści miał Stalin z pozbycia się Roweckiego?

 

Przede wszystkim zmieniał cel Operacji „Burza”. Żołnierze AK mieli stanąć do nierównej, niemalże samobójczej walki z Niemcami. Skąd taka moja ocena? Gdyby walczyli przeciw Sowietom już po przetoczeniu się frontów, gdyby ten czas walk frontowych przesiedzieli w leśnych kryjówkach, mieliby przeciw sobie sowieckie jednostki tyłowe. Gorzej uzbrojone i nadające się do pilnowania dróg, ale nie do bezpośredniej walki. Atakując Niemców w bezpośredniej bliskości frontu mieli przeciw sobie najlepiej wyszkolone i uzbrojone niemieckie oddziały.

 

Stalin doskonale wiedział, jaki będzie los powstania. Jesienią 1942 roku generał Sikorski rozmawiał z Churchillem o koncepcji Operacji "Burza” i usłyszał wówczas, że jest to projekt, który nie uzyska brytyjskiego wsparcia. RAF, mimo coraz lepszej sytuacji sprzętowej i kadrowej, nie był w stanie zorganizować i utrzymać mostu powietrznego, a bez zaopatrzenia z zewnątrz każde powstanie musiało upaść. Ponoć już jesienią 1942 roku Stalin zapowiedział Churchillowi, że jeśli w Polsce wybuchnie powstanie, Armia Czerwona może nie mieć wystarczających zdolności operacyjnych do udzielenia skutecznej pomocy. Dokładnie tak odpowiedział Churchillowi w sierpniu 1944 roku, gdy ten prosił Stalina o udzielenie pomocy walczącej Warszawie. "Wyczerpaliśmy rezerwy amunicji i paliw, drogi są zniszczone, ludzie zmęczeni… Nie mogę wydać rozkazu, aby z gołymi rękami moi ludzie rzucili się na najlepsze niemieckie dywizje!”

 

W tej grze Stalin pozbywał się Armii Krajowej. Jej najlepiej przygotowanego do walki i uzbrojonego trzonu kadrowego. Ale też pamiętajmy, że Powstańcami byli głównie ludzie młodzi, inteligentni, wykształceni. Tacy, którzy po wojnie mogli tworzyć jakieś nieformalne, nielegalne struktury opozycyjne. Dzięki ich śmierci Stalin praktycznie pozbywał się przyszłej opozycji. Zyskiwał możliwość narzucenia Polsce przywiezionej z Moskwy rzekomo polskiej władzy i wiedział, że utrzymanie takiego stanu rzeczy będzie możliwe stosunkowo niewielkimi siłami "ludowego” Wojska Polskiego i bezpieki. Nie musiał występować w roli okupanta, który walczy z Polakami w ich własnym kraju o władzę nad Polską. Dla "opinii międzynarodowej” było to zrozumiałe – Polacy sami godzą się na takie władze i są wdzięczni Sowietom za wyzwolenie spod hitlerowskiego jarzma.

 

Tak, moim zdaniem wydanie Niemcom generała Roweckiego leżało w interesie Moskwy i wszystko na to wskazuje, że ludzie, którzy tego dokonali, Ludwik Kalkstein oraz Blanka Kaczorowska – Kalkstein – Talińska, pracowali dla Moskwy. A on z całą pewnością!

 

Czy łączę ze sobą aresztowanie generała Roweckiego i śmierć generała Sikorskiego? Raczej nie jest przypadkiem, że na przestrzeni tygodnia państwo polskie utraciło dwóch najlepszych dowódców, jakich w tamtym momencie posiadało w kraju i na zachodzie.

 

Trudno mi oczywiście dowieść, że za śmiercią Sikorskiego stał Stalin. Wykluczyć tego oczywiście nie można, grono podejrzanych i mających interes w usunięciu polskiego premiera i Naczelnego Wodza jest zbyt duże. Skłaniam się raczej ku poglądowi, że to zostało uzgodnione. My (czytaj: ja-Stalin i moi ludzie) załatwimy Roweckiego rękami Niemców i służących im polskich zdrajców (a jakże, po wojnie temat parokrotnie powracał w materiałach KC PPR i KC PZPR; obowiązująca wykładnia była następująca: polski paniczyk – szlachcic, z bardzo starej rodziny, zdradził dla korzyści! Wydał Roweckiego, wydał wielu innych, przyjął obywatelstwo niemieckie i takąż narodowość a pomagali mu w tym żona i szwagier. Zdrajca! Ot, co to wielkopańskie pochodzenie i błękitna krew warte! A to całe AK? No przecież Kalkstein był w AK! jego żona także. I co, wyrok na nich wydano i nie umiano walnąć im kulki w łeb?). No i skoro my bierzemy na siebie Roweckiego, wy moglibyście pozbyć się Sikorskiego…

Bez Armii Krajowej (bo ta miała utracić swe zdolności bojowe w powstaniu) i bez cieszącego się autorytetem i międzynarodowym szacunkiem Sikorskiego i jego rządu Polska stawała się graczem drugiej, może i trzeciej ligi. Państwem, którym można było handlować. Państwem, którego zdania, praw i potrzeb nie traktowano poważnie... I myślę, że początku tego stanu rzeczy należy doszukiwać się  w moskiewskich rozmowach Churchilla ze Stalinem w 1942 roku. Casablanca przypieczętowała tamten handelek (by nie nazwać rzeczy po imieniu - ZDRADĄ) i otworzyła drogę do usunięcia niewygodnych DOBRYCH POLSKICH graczy, zamieniając ich na ludzi bez charyzmy i autorytetu, nawet wśród swoich... 

 

 

Przepraszam za trochę zbyt długi tekst i pozdrawiam Państwa,

 

Piotr H. "baron”